Pathologic Squad

PathologicSquad


#31 2011-01-26 17:34:11

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Opowiadanie napisane z pomocą gazetki


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#32 2011-01-26 17:41:57

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Fragment książki



- Nie ma sprawy - rzuciłam swobodnie, chcąc rozładować atmosferę.
Podciągnęłam koszulkę pod brodę. - Zakaz eksponowania szyi. Zachichotał; podziałało.
- Nie, nie musisz, wierz mi, ważniejszy był element zaskoczenia.
Podniósł powoli rękę i ostrożnie przyłożył mi dłoń do szyi. Siedziałam zupełnie nieruchomo. Nieludzki chłód skóry Edwarda powinien mnie odstraszać, ale nie odczuwałam lęku, kłębiło się za to we mnie wiele innych emocji.
- Sama widzisz. Wszystko w porządku.
Żałowałam, że nie potrafię kontrolować swojego oszalałego tętna. Z pewnością niepotrzebnie Edwarda drażniło.
- Tak słodko się rumienisz - zamruczał, oswobadzając delikatnie swoją drugą rękę, po czym pogłaskawszy mnie wpierw po policzku, ujął moją twarz w dłonie.
- Nie ruszaj się - poprosił szeptem, jakbym nie była już jak sparaliżowana.
Powoli, cały czas patrząc mi prosto w oczy, pochylił się do przodu. Przez chwilę opierał się lodowatym policzkiem o wgłębienie pod moim gardłem, a ja, wsłuchana w jego wyrównany oddech, obserwowałam iskierki słonecznego światła igrające w bujnej, miedzianej czuprynie. Najbardziej ludzkie były w nim właśnie te włosy.
Dłonie Edwarda zaczęły ześlizgiwać się niespiesznie ku mojej szyi. Zadrżałam. Wstrzymał na moment oddech, ale jego dłonie nie przerwały swojej wędrówki i spoczęły na moich ramionach. Wreszcie, musnąwszy nosem obojczyk, oparł głowę na mojej piersi.
Słuchał, jak bije mi serce.
Westchnął.
Nie wiem, jak długo siedzieliśmy tak nieruchomo. Być może trwało to kilka godzin. Tętno w końcu mi się uspokoiło, ale Edward ani razu się nie odezwał, ani nie zmienił pozycji. Byłam świadoma tego, że w każdej chwili może z nadmiaru wrażeń stracić nad sobą kontrolę, a wtedy przypłacę chwile szczęścia życiem. Być może zadziałałby tak szybko, że nawet bym nie zauważyła. Mimo wszystko nadal nie odczuwałam strachu.
Potrafiłam myśleć tylko o tym, że Edward mnie dotyka.
Gdy wypuścił mnie z objęć, nie miałam jeszcze dosyć.
Bił od niego spokój.
- Następnym razem nie będzie już to takie trudne - oświadczył z satysfakcją w głosie.
- Bardzo musiałeś ze sobą walczyć?
- Myślałem, że będzie gorzej. A jak ty się czułaś?
- Nie było źle. To znaczy, mnie nie było źle.
Uśmiechnął się, słysząc to sprostowanie.
- Wiesz, co mam na myśli.
Teraz ja się uśmiechnęłam.
- Zobacz. - Chwycił moją dłoń i przyłożył sobie do policzka. - Czujesz, jaki ciepły?
Trudno mi jednak było skoncentrować się na temperaturze, bo właśnie po raz pierwszy dotykałam jego twarzy. Było to coś, o czym marzyłam, odkąd go poznałam.
- Nie ruszaj się - szepnęłam.
Edward umiał znieruchomieć jak nikt inny. W okamgnieniu zmienił się w marmurowy posąg.
Starałam się obchodzić z nim jeszcze ostrożniej niż on ze mną.
Pogładziłam go po policzku, przejechałam opuszkiem palca po powiece, po sinych cieniach pod jego oczami. Zbadałam kształt idealnie zbudowanego nosa, a potem ust. Wargi Edwarda rozwarły się pod moim dotykiem i poczułam na skórze dłoni jego zimny oddech. Zapragnęłam przysunąć się bliżej, aby napawać się jego słodką wonią, więc opuściwszy rękę,
cofnęłam się, żeby nie kusić losu.
Otworzył oczy i było w nich widać głód, nie przestraszyłam się jednak. Tylko moje ciało zareagowało odruchowo: serce zaczęło bić szybciej, a mięśnie się napięły.
- Żałuję - powiedział Edward cicho - żałuję, że nie możesz poczuć tego, co ja czuję. Tej złożoności targających mną emocji, tego zamętu, jaki mam w głowie.
Powolnym ruchem odgarnął mi włosy z twarzy.
- Opowiedz mi o tym.
- Raczej nie potrafię. Mówiłem ci już, z jednej strony jest głód, pragnienie. Pożądam twojej krwi. To takie żałosne. Sądzę, że to akurat jesteś w stanie zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia. Byłoby ci łatwiej - uśmiechnął się nieco zjadliwie - gdybyś była narkomanką czy kimś takim.
Ale to nie wszystko. - Dotknął palcami moich warg i znów przeszedł mnie dreszcz. - Do tego dochodzą jeszcze inne pragnienia. Pragnienia, których nie znam i których nie rozumiem.
- Cóż, istnieje możliwość, że wiem, o co ci chodzi, lepiej, niż ci się to wydaje.
- Nie jestem przyzwyczajony do ludzkich odruchów. Często się tak czujesz?
- Jak teraz przy tobie? - Przełknęłam ślinę. - Nie. To pierwszy raz.
Ujął moje dłonie. Wydały mi się takie kruche w jego silnym uścisku.
- Nie wiem, jak mam się zachowywać, gdy jestem tak blisko ciebie - przyznał. - Nie wiem, czy potrafię być tak blisko.
Dając mu znać oczami, co zamierzam uczynić, pochyliłam się ostrożnie do przodu i oparłam policzkiem o jego nagi tors. Milczał, słychać było tylko jego oddech.
- Tyle wystarczy - szepnęłam, zamykając oczy.
Bardzo ludzkim gestem przycisnął mnie mocniej do siebie, wtulając jednocześnie twarz w moje włosy.
- Dobrze ci idzie - zauważyłam.
- Kryje się we mnie wiele człowieczych instynktów. Są schowane głęboko, ale gdzieś tam są.
Zastygliśmy tak znów na dłuższą chwilę. Chciałam, żeby to trwało wiecznie, i zastanawiałam się, czy i on myśli podobnie. Po pewnym czasie zdałam sobie jednak sprawę, że słońce znika powoli za koronami drzew, a te rzucają coraz dłuższe cienie.
- Czas na ciebie.
- A myślałam, że nie potrafisz czytać mi w myślach.
- Coraz łatwiej mi zgadywać - odparł wesoło.
Położył mi dłonie na ramionach i spojrzał prosto w oczy.
- Czy mógłbym ci coś pokazać? - Nagle zrobił się podekscytowany.
- Co takiego?
- Pokazałbym ci, jak przemieszczam się po lesie, kiedy jestem sam. - Zauważył, że zrzedła mi mina. - Nie martw się, włos ci z głowy nie spadnie, a zaoszczędzimy sporo czasu. - Obdarował mnie jednym ze swoich łobuzerskich uśmiechów, po których zawsze byłam bliska omdlenia.
- Zamierzasz zamienić się w nietoperza? - spytałam podejrzliwie.
Zaśmiał się głośniej niż kiedykolwiek.
- I co jeszcze? Może w Batmana?
- Tak się pytam. Skąd mam wiedzieć?
- No dobra, tchórzu, koniec dyskusji. Wskakuj mi na plecy.
Zawahałam się, myśląc, że żartuje, ale najwyraźniej mówił na serio.
Widząc moją reakcję, uśmiechnął się tylko i bezceremonialnie przyciągnął do siebie. Serce zaczęło mi bić jak szalone - zdradzało wszystko, Edward nie musiał umieć czytać mi w myślach. Bez najmniejszego trudu wsadził mnie sobie na barana, pozostawało mi jedynie objąć go mocno nogami i tak kurczowo uczepić się jego szyi, że każdy normalny człowiek na jego miejscu by się udusił. Odniosłam wrażenie, że przytuliłam się do głazu.
- Ważę trochę więcej niż przeciętny plecak - ostrzegłam.
- Też mi coś! - prychnął, zapewne wywracając oczami. Jeszcze nigdy nie widziałam go w tak dobrym humorze.
Nagle schwycił moją dłoń i przycisnął sobie do twarzy. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Idzie mi coraz lepiej - szepnął, biorąc kilka głębokich oddechów.
Zrozumiałam, że Edwardowi chodzi o mój zapach.
A potem, bez ostrzeżenia, puścił się biegiem.
Jeśli kiedykolwiek wcześniej drżałam w jego obecności o swoje życie, było to niczym w porównaniu z tym, co czułam teraz.
Pędził niczym pocisk, niczym strzała, świadczyły o tym jednak tylko migające po obu stronach pnie drzew. Moich uszu nie dochodził żaden dźwięk, który byłby dowodem na to, że stopy Edwarda w ogóle dotykają ziemi. Wydawał się wcale nie męczyć, nawet nie zaczął szybciej oddychać.

Cudem mijał o milimetry kolejne przeszkody. Byłam tak przerażona, że zapomniałam zamknąć oczy, choć twarz smagał mi boleśnie chłodny, leśny wiatr. Czułam się tak, jakbym wystawiła głowę przez okno, lecąc samolotem, i po raz pierwszy w życiu marzyłam o zażyciu aviomarinu.
Gdy już chciałam błagać o litość, Edward zatrzymał się raptownie. Powrót z łąki, do której szliśmy całe przedpołudnie, zajął mu ledwie kilkanaście minut.
- Świetna zabawa, nieprawdaż? - wykrzyknął rozochocony.
Czekał, aż z niego zejdę, ale nie mogłam się ruszyć. Ruszało się za to wszystko wokół mnie. A raczej wirowało.
- Bello? - zaniepokoił się.
- Chyba muszę się położyć - jęknęłam.
- Oj, przepraszam. - Stał dalej nieruchomo, ale kończyny wciąż odmawiały mi posłuszeństwa.
- Raczej sama nie dam rady - wyznałam.
Zaśmiawszy się cicho, Edward delikatnie rozplątał moje dłonie zaciśnięte na jego szyi - poddały się do razu. Następnie przesunął mnie sobie na brzuch, tuląc do siebie niczym małe dziecko, potrzymał tak przez chwilę, po czym ostrożnie położył na kępie paproci.
- Jak się czujesz?
Trudno mi to było ocenić, tak bardzo kręciło mi się w głowie.
- Mam zawroty głowy.
- To schowaj ją między kolana.
Zastosowałam się do tej rady i rzeczywiście trochę pomogło. Oddychałam powoli, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, a mój towarzysz usiadł tuż obok. Po pewnym czasie poczułam się pewniej i wyprostowałam.
Dzwoniło mi jeszcze tylko w uszach.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#33 2011-01-26 17:52:13

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Opowiadanka 1/10

Rodzinny business

Śniadanie

Kto taki?...

Dzień odpustu

Wujek z Ameryki

Niespodzianka

Dupa nie rządzi

Śmierdzący zarobek

Latorośl

Pokusa


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#34 2011-01-26 18:00:13

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Rodzinny business

Wzniósł ku niebu oczy ściągając dla efektu brwi. Wargi poruszały się szybko w niemej modlitwie. Nagle przerwał ciszę grzmot jego głosu wydostającego się mocą swej chwały z cherlawej piersi apostoła tajemnic duchowych.
- Marnacja ! O zgrozo niepojęta ! A toż ci Chrystus sam przemawia w pokorze skruchy mojej! W odwiecznej prawdzie słów tajemnica ukryta odsłania swe lico niebagatelne... Jam ci bowiem prawdą i promieniem zbawienia ! A kto proroctwa me nie wzgardzi, ten zasługę miał będzie poprzez żywot błogosławiony u boku Stworzyciela ! -Potrząsnął różańcem i otarł palcem usta przesuszone wielogodzinnym paplaniem. W izbie natłoczonej wyznawcami rozległa się przelotna fala aprobaty, aczkolwiek na niejednej gębie wyciskało się piętno zmęczenia. Jakże, od świtu gonieni bez wytchnienia, a o kromce waciastej bułeczki, Bracia Świętej Racji jedno tylko piastowali pragnienie ; usiąść…a rozprostować kości.- Biada !!! - zagrzmiał głos z nową energią - A to ci grzech oblicze chytrego lisa ukazuje !... Nicponie ! Darmozjady !... Lenistwem nahajki na ciała swe ściągacie !...- Kaszlnął, żegnając się trzykrotnie. Szybkim ruchem wydobył zza chałata kartkę. Potrząsając nią energicznie, wołał; - Tu !... Tu ! Przede mną, jak przed Panem samym, ukryć się nic nie da ! Tak to się staracie w imieniu Chrystusa ? Dla przykładu ; Czemu to, w zeszły tydzień było osiem portfeli, a teraz tylko dwa ?... Brać od grzeszników to nie grzech ! Świat dziś zły ! Z dobrej woli nikt nie da ! ...A zima na karku, opału mało. Nie pragniecie chyba, by brat wasz natchniony światłem wiekuistym podzielał niewygody życia doczesnego !...-
Znienacka przerwał, uśmiechając się dobrotliwie ;
- Ojcze Zbigniewie...- skinął na stojącego w głębi zgromadzonych - podejdźcież no tutaj...-
Postać skulona, a ubogiej postury, chyżo zbliżyła się chyląc z respektem twarz okalaną brodą sędziwą.
- Niech będzie Pochwalony ! Bracia ! A cóż to widzicie ?...-
Cisza wyczekiwania zawisła wokół głów strapionych.
- Ha ! A to wam rzeknę, jako że sam Pan przemówił właśnie poprzez myśli moje !... Nieposłuszeństwo sieje grozę kary ! Ojcze Zbigniewie, buty !!!...-
- Ależ, Wasza Świętobliwość, zimno się robi...-
- I o to chodzi ! - Zniżył jednak szybko głos - A komu myślicie wrzucą większy grosz, temu w butach ?...Przecież miłosierdzie pańskie zagląda w serca grzeszników w postaci naocznej niedoli -
Ktoś podniósł w górę rękę na znak, że pragnie głos zabrać.
- Słucham, Bracie Edwardzie ?- Odezwał się Guru łaskawie.
- Wybacz mą śmiałość, Proroku, lecz pochwalam wasze szlachetne spostrzeżenie. Chciałem aczkolwiek radą posłużyć Bratu swemu, otóż mądrość Pana łaskawego jest bezgraniczna, więc ja buty zzuwam jak tylko wysiadam z tramwaju... Trik ci to oryginalny, bo na ten przykład, całe sto złotych wczoraj zebrałem...-
- Chwała ku temu. Dobrzyście i szlachetni Edwardzie. W nagrodę dolewka grochówki. Tak Pan postanowił, a w podzięce różaniec należy odmówić i ciało wychłostać o poranku dla hartu ducha...Słucham ?- Skinął na następną rękę oczekującą swej kolejki dojścia do głosu. Wysoki a chudy młodzieniec przecisnął się do przodu. Bez słowa zaczął coś tarmosić spod obcisłej kurtczyny. Był to królik ze związanymi sznureczkiem kickami. Uszy miał ściągnięte gumką. Podrygując, pacnął o stół za którym spoczywał Guru. Obok potoczyła się puszka sardynek, a na koniec dwa mydełka Nivea.
- To wszystko !?...- Jego świętobliwość był poirytowany.
- A wszystko ! O ! Sranie mnie napadło ! Tu nic tylko grochówka ! A tam psami po farmach szczują i drzwiami trzaskają przed nosem. Dziś w sklepie to omal mnie nie zwinęli, ledwom uciekł...-
Guru puścił te słowa mimo uszu, lamentując ;
- Och cierpimy my, cierpimy. Ale Chrystus też cierpiał...- Nagle zawołał w przypływie nowej energii - W Nim też zwykli śmiertelnicy Pana nie dostrzegli! I Jemu drzwiami trzaskano !... Ale nic to, nic, w porównaniu tego, co oto nastąpić ma ! Łaska bowiem Chrystusa jest chwalebna! Oto bowiem w Jego imieniu...Tak!...Przemawia właśnie w duchu mym głos Jego miłosierny...I. nakazuje mianować cię...Bratem Odnowy Dusz !!! Ale...- Zaczął teraz cicho, zniżając głos; - za pokutę tej łaski, dwa dni postu i biczowanie ciała przed krzyżem zaleca...-
Młodzieniec rozziawił głupawo szczęki, zaciskając pięści. Posiniał na gębie...ale Guru przebierając różaniec szeptał już modlitwę. W ciszy słychać jedynie było telepanie się królika na stole.
W upływie niewielkiej chwili czasu teraźniejszego, ryk szaleńczy przeszył zaduch izby jeżąc swą nagłością włos na głowach jeszcze niedotkniętych zjawiskiem łysienia naturalnego, to znowu wywołując trwogę okrutną swą manifestacją szału nagłego!... Kilka postaci pochwyciło młodego złodzieja pod pachy. Ktoś wetknął mu w rozdarte usta but podniszczony, a mocno zdarty na obcasie.
- Związać go, bo ucieknie - skomentował inny.
Guru ukończywszy co akurat modlitwę, oczy wzniósł ku niebu...
- Oj cierpimy my, cierpimy... W Chrystusie wybawienie wieczne. A to wam bracia orzeknę, jako co Chrystus orzekł; Głodny byłem, a nakarmiliście mnie...Byłem spragniony, a napoiliście mnie...Kto mnie się przysłuży, to jak Panu samemu przysługę by dał...Amen.-
Drzwi się otworzyły i weszła stara, a pomarszczona niewiasta. Ignorując wszystkich, podeszła do stołu. Guru opuścił różaniec.
- A mama co tutaj...-
- Przyszła, bo Wiesiu załatwił robote przy tartaku i pedział, co ty by móg stawić sie z rana. Dziesięć złotych na godzinę dajo...Worek grochu, trochę czystej bielizny...To Tadziu potem przyniesie...-
- Dobra, niech mama weźmie i to...- Podał jej mydełka i królika.
- A gdzie gotówka za ten tydzień?...-
Sięgnął pod chałat i wyjął niewielki woreczek. Stara łypnęła okiem.
- Tu jest czterysta złotych, acha, Truteń i Mietek jeszcze nie wrócili -
- Dokąd to dziś posłałeś?...-
- Kazałem kręcić się pod kinem -
- A bo to nielepiej siąść przy kościele? Spowiedź dziś i tłumy tam walo...-
Rozmowa owa prowadzona głosem ściszonym nie odbiła się echem zdradzieckim, toteż już po chwili Guru uroczyście obiad zapowiedział. Wstał, zdejmując wieko z beczki, na której spoczywał. Zanurzył palec. Zupa była jeszcze letniawa. Z miną filozofa utkwił oczy w suficie, poruszył niemo wargami i zaczął; - Boże, pobłogosław te dary, które oto dano nam spożywać. Amen.-
Nagle w izbie zakotłowało się.
- Wasza Świętość! - Krzyknął ktoś z gromady - A to właśnie przyłapano niegodziwca na zdradzie nikczemnej! - Przed oblicze Guru przyciągnięto szamoczącego się starowinę.
- Puść!!! Puszczaj! Ty...bo jak zdzielę !... Jaki ja tam nikczemnik...-
- Bracie Leonardzie, a o cóż to was posądzono?-
- O nic ! Jak Boga kocham! A w kieszeń nic nie schowałem! Jest tak pusta jak mój żołądek..-
Guru ściągnął brwi;
- Pusta, powiadasz?...A to niedobrze. Znak ci to nieomylny, co myśli mieliście niekoszerne i Pan Niebieski nie raczył was pobłogosławić. Coście to dzisiaj porabiali?...-
- W domu towarowym na czatach byłem. Ale jak widzicie, palto mam dziadoskie, gębę straszną, to i uciekano ode mnie na różne strony. Wyszedłem więc na dwór kucając przy czapce, ale nawet na piwo nikt nie dał…-
Mistrz przysiadł na beczce. Po twarzach zebranych przebiegł cień zwątpienia, a głód wydłużył je jak stare trepy Kułaka na wygnaniu.
- Bo dusza u was grzeszna !...- Zagrzmiał na nowo Jego Świętość - Zalecam trzy dni postu na oczyszczenie i puryfikację myśli -
Starzec poderwał się wartko i rozrywając na boki palto ukazując pierś cherlawą, a mocno przesuszoną wiekiem i dietą chrystusową.
- Oczyścić mnie chcecie, ale z tych kości chyba! A sami zadem zasłaniacie swe judaszowe triki i głodem nakazujecie modlić się do beczki o chochelkę lury!...A to wam powiem, że gdzieś mam wasze przykazy, pokuty, posty i oczyszczenia! -
To mówiąc, Brat Leonard rzucił się w stronę drzwi uchylonych, ale wnet pochwyciły go szpony apostołów Świętej Racji, w kąt zawlekły i czapką żebracką usta ciasno zakleiły, co by złości w Mistrzu głębszej nie wywabił...
Guru zaś pobożnie w sufit spoglądał, ciszy wyczekując.
Lecz tym razem na znak niewidzialny a nagły, piorun czarci w ludzi strzelił. Szturmem ruszyli na beczkę z pożywieniem, która wkrótce wraz z Mistrzem została przewrócona pod masą nacierających. W zgiełku i kotłowaninie walka zacięta się wywiązała, lecz cieńka zupka w podłogę zdradliwie wsiąkła i nikt jej nawet nie polizał. Zaś Prorok okryty chałatem znikł za drzwiami. Tak wraz z nim, znikły też i łaski miłosierdzia pokuty....


KONIEC ( 14 / 9 / 99 )



Śniadanie

Stłukł delikatnie parujące jeszcze jajeczko. Straszny smród powędrował w jego delikatne nozdrza. Ach !!! Zawołał, opuszczając zbuka. Diabelski fetor rozhulał się teraz po całym pokoju.
Włodzimierz Pedałek rozejrzał się bezradnie. Obtarł cherlawą dłoń o róg obrusa i poszedł otworzyć okno. Takie coś zdarzyło mu się po raz pierwszy...
Spojrzał na maleńką bułeczkę i przykro mu się zrobiło. Z czym to zje ?...
Fyrdnął szczupłą nogą i zły jak diabeł przed ołtarzem powędrował do małej kuchenki.
Słoik po dżemie świecił pustką...
Serek ! Pedałek uchylił lodówkę i wydobył pokurczone zawiniątko. Nie należał do ludzi wybrednych ale ten serek, Boże pożal się, była tego odrobinka i do tego nieświeża...
Ujął w dwa palce i powąchał. Serek śmierdział. I to tak strasznie, że Pedałek wytrzeszczył cytrynowe oczy. Omal nie zapłakał. Wtem ktoś zatarabanił do drzwi.
Poszedł zobaczyć, kto taki. Uchylił małą szparkę wysuwając chudy a długi nos.
Na wycieraczce stał sąsiad. Aż bulgotał z irytacji.
- Co pan smrodzisz cały budynek !? Co, znowu...?-
- Nieprawda-
- A niech mnie pan tu nie pieprzy, że to kurwa jeden dzień nie przejdzie spokojnie, kolekcja zgniłych jaj, cholera jasna, już wytrzymać nie można !...-
Włodzimierz Pedałek też już nie wytrzymywał. Sąsiad miał rację. Od tygodnia konsumował nieświeże potrawy. Dlaczego ?...
Bo lodówka się zepsuła.

KONIEC ( 1994 )



Kto taki ?...

Pociąg kołysał się monotonnie przebijając mrok nocy. Był pełen. Przedział, w którym znalazł się Kazimierz Ofiara, zawierał dziesięciu podróżnych. Większość to pokurczone stare baby ze wsi. Oprócz niego było dwóch przedstawicieli płci męskiej. Wyjątek stanowiły dwie zakonnice. Siedziały obok siebie z ramionami wywiniętymi do przodu. Jedna stara, druga młoda. Ta stara, z czarną torbą na kolanach. Ścisk i zaduch był omdlewający. Kazimierz Ofiara siedział tuż przy oknie na jednym półdupku z twarzą wciśniętą w nieświeżą firankę, a z drugiej strony nieźle przyduszony bokiem ogromnego torsu jednej z bab.
Próbował zasnąć. Za każdym jednak razem coś go budziło...
Najpierw jedna z bab, ta koło drzwi, dostała ataku kichania. Potem, ten na przeciwko, łysawy i brzydki, kopcił mu w twarz  papierosem. Następnie był konduktor. Suchy, zwinny i krzykliwy. Narobił zamieszania i tak jak szybko pojawił się, tak jeszcze szybciej znikł.
Zapanowała cisza i Ofiara znowu przyłożył strudzoną głowę z nadzieją, że się prześpi...
Jednak ostry smród przejechał mu po twarzy z taką siłą, że otworzył wnet opadłe powieki i dosyć trzeźwo spojrzał po kamiennych twarzach towarzyszy podróży.
Nikt nie powiedział słowa, nikt się nawet nie poruszył. A śmierdziało coraz gorzej.
To rozwiało jego obawy, że mu się wydaje. Zrobiło mu się też trochę nieprzyjemnie i jakby mało było tego, jego obwisłe policzki zarumieniły się...
Stara zakonnica zmierzyła go ostro wzrokiem, wymownie zaciskając usta. Siedzące obok babsko też widocznie zauważyło ten gest, gdyż czuł jak obraca odziany w chustkę łeb w jego stronę.
Ani się obejrzał, jak cały przedział gapił się na niego...
Smród też stawał się już nie do zniesienia. Kazimierz chciał za wszelką cenę dać im znać, że to nie on, że to ktoś inny..., ale wszystko na co się zdobył, to uśmiech zakompleksionego idioty, co wyprowadziło z równowagi starą zakonnicę. Wstała z rozmachem i zarzucając torbę pod ramię, wyszła.
Gdy w godzinę potem Ofiara ocknął się z małej drzemki, znowu cuchnęło. Stara zakonnica siedziała na swoim miejscu...

KONIEC ( 1990 )



Dzień odpustu

Ledwo co siedli do stołu, jak rozległo się w sieni łomotanie do drzwi. Nie w porę, ale trza otworzyć.
- Matka, ano wyjrzyj tam...- odezwał się z nad michy kopiasto nałożonej pierogami gospodarz, Kazimierz Studnia.
Nim zdążyła wstać w drzwiach stanął sąsiad, ten od lewej strony sadu.
- Tak sem umyślał co dam wam znać, że dziś na placu kościelnym odpust...Właśnie się zaczęło, cudeńka sprzedają... To, gdybyście nie wiedzieli...-
- Co mają ?-
- A nawieźli różności, o!...- Wyciągnął z kieszeni gwizdek w kształcie kogutka i z całej siły weń zadmuchał. Piskliwa a natrętna nuta rozdarła wnętrze izby gdzie biesiadowali.
Nie w smak to poszło gospodarzowi, ale grzecznie zapytał;
- I wiele za to?-
- A po dwa złote. Som też cukierki, wisiorki mają, a jakże, i wiatraczki też...-
Poderwał się najmłodszy od stołu.
- Da tata pare złotych?-
- Siedź! Bo jak wezmę bata, to...-
Spojrzał wymownie na sąsiada, ale ten, zupełnie nieproszony przysiadł na ławie koło pieca i obracając w palcach gwizdek prawił dalej ;
- Moja wybrała się zaras z południa, tyle, co ziemniaków obrała...- Przełknął głośno ślinę zerkając na stół.
- Mielone dziś mamy...-
Studnia wpakował do ust potężny kęs pieroga.
- Świnięście ubili ?- spytał, głośno mlaskając.
- Świnię?...A gdzieżby zaś tam. Trzymamy na święta. Dyszel sprzedał kawałek...A z czym to te pierożki, o ile mogę spytać?...-
- Ano, z serem i słoninką...- Znowu włożył do ust spory kęs i smacznie przeżuwał, po czym zanurzył łyżkę w miseczce ze śmietaną.
- Bielutka!...- skomentował sąsiad.
- Tak, dzisiejsza...- Łyżka znikła na chwilę w jego przepastnej jamie ustnej.
W chwili ciszy całkowitej biesiadnicy mieli możność usłyszeć natarczywe burczenie w brzuchu przybysza. Jego jastrzębi wzrok wędrował po powierzchni stołu. Studnia udając, że tego nie widzi, spojrzał beznamiętnie na ścianę przeciwną.
Źle jednak ulokował swą uwagę, gdyż ogromna postać Chrystusa uderzyła go swym surowym licem z obrazu. Skurczył się nieco w sobie niezbyt rad, że umieścili ten obraz właśnie tam...
U dołu bowiem napis widniał; ‘Błogosławiony ten, co swym miłosierdziem drugich obdarza’
Było to wezwanie na jego ambit, jako że skąpy z natury był. Zaczął wiercić się niespokojnie na krześle.
- No to co, pójdziecie na odpust? - Podjął znowu sąsiad.
- Może potem, po obiedzie...-
- Oczywiście. Obiad trza zjeść wpierw, a nieco odpocząć. Narobił się ja też  przy wykopkach, że gnatów nie czuję. Z pół zagonu jeszcze tam ostało, a deszczu ano patrzeć. Dach w stajni przecieka...- Mówiąc to, wzroku nie spuszczał ze stołu.
- A my już zwieźli wszystko z pola...- Studnia znowu wpakował do ust nadziany na widelec kawał pieroga z serem i słoninką...
- Matka, ano dolej śmietany, bo w misce dnieje - dodał. Niepomny nawet był, że stara obserwuje go z groźną miną przez cały czas i że nawet nie tknęła jeszcze obiadu.
Gdy więc zażądał dolewki śmietany, twarz jej aż poszarzała. Poderwała się wartko, że miski i talerze zatelepały się na stole.
- Ty sknero żarłoczna!- Zawołała - A to nie widzisz co pan Staszek ma smaki by choć skosztować!? Toś już zapomniał jak Stachowa nas wspomagała, gdy w rok temu krowa nam padła!? A to ci i mleka i serków naniosła, często - gęsto i innych różności nie skąpiła, a ty co!? Do stołu go teraz nie poprosisz ! Dzieci batem straszysz! Ty draniu stary!...A masz!-
Chwyciła pustą miskę po śmietanie i szurnęła nią w stronę ślubnego.
Sąsiad skurczył się w sobie i jakby zmalał. Wstał, tonąc w luźnych portkach, które spoczywały fałdami na starych, ledwo się kupy trzymających butach.
- Nie, nie trza,...Po prawdzie na brzucho niedomagam już od wiosny i po pierogach
mnie wzdyma, że potem noc całą wiatry odchodzą i moja rumianek parzyć musi...-
Zmieszało to gospodynię, a chłopcy aż się dusili z przytłumionego śmiechu.
Studnia zerwał się na równe nogi.
- A widzisz!?- zawołał z triumfem - Stachowi pierogi nie służą!-
Wziął miskę i podszedł do kredensu, gdzie stała spora kobiałka śmietany. Ulał część i powrócił do stołu. Sąsiad przysiadł nieśmiało na ławie.
- To może pan Stasio kompotu się napije?- Spytała stara.
Błyskawicznie wyraził zgodę. Chwycił podany garnuszek i pił tak zachłannie, aż mu ciekło po brodzie i ginęło za oberwanym kołnierzem lichej koszuli. Oczy mu pojaśniały i z wielkim entuzjazmem począł zachwalać treść i smak;
- Ale to dobre! Ojej-jej! Niebo w gębie ! Porzeczki, truskawki! I z cukrem, no-no, rarytas wprost niespotykany ! Smaczne!!!-
Gospodyni bez słowa dolała mu do garnuszka. Znowu opróżnił go łapczywie i aż poczerwieniał na gębie.
- Może pan jednak skosztuje? - Podsunęła mu talerzyk z kilkoma pierogami.
- Skosztować? A czemu nie...-
Od razu chwycił widelec i zdawał się połykać nieprzeżute kęsy. Bez pytania umoczył ostatniego w miseczce ze śmietaną.
- Cie choroba...- mruknął gospodarz wycierając ręce w róg obrusa. Wstał.
- Ide zajrzeć do koni, siana tsza im przyłożyć.-
Nasunął czapkę i wyszedł z izby.
Chwilę potem, sąsiad siedział przy stole i pałaszował nową porcję omaszczoną suto śmietaną. Nie dokończył jednak. Poderwał się nagle i oznajmił, że na odpust musi biec...
Kazimierz Studnia opowiadał potem, jak widział Staszka pędzącego sadem w stronę domu i jak kroki jego paraliżowały odchodzące wiatry...
A pod kościołem było cicho, jedynie wicher szumiał po pustym placu...


KONIEC ( Listopad 2001)



Wujek z Ameryki


Wyruszyli o świcie. Pięciorga ich siedziało na dwóch deseczkach ułożonych w poprzek wozu drabiniastego. Odświętnie odziani, w butach, jak przystało.
Od tygodnia w domu ich ubogim panował szał podniecenia. To od momentu, kiedy listonosz przyniósł kartkę na której widniały pięknie wymalowane trzy wielkanocne jaja i żółciutki jak złoto kurczaczek. Na odwrocie, drobnym a wąskim pismem, widniały słowa świątecznych pozdrowień...
Pan domu, Zygmunt Nadzieja, puszył się jak paw. Ustawił kartkę na honorowym miejscu pomiędzy Świętą Panienką a dzbanuszkiem ze stokrotkami i nikomu tknąć nie pozwolił.
To od brata. Niemały honor i wyróżnienie, jako że w Ameryce był i nieopisanych bogactw a cudów stamtąd nawiózł do kraju. Wprawdzie wrócił kilka roków wstecz, ale Zygmunt słyszał jakoby to hojności jego końca nie było, iż z serdecznym wprost zapałem obdarowywał przyjaciół, sąsiadów, ba...nawet obcych. A że Zygmunt był człowiekiem honoru, to i nie śmiał do tej oto pory narzucać bratu swą obecność... Nawet w obliczu biedy, kiedy to nie było co do garnka włożyć. Ośmielony jednak kartką nabrał wreszcie odwagi i przez dni kilka pouczał rodzinę jak to mają wypaść na tej niezwykłej wizycie; - Siedzieć cicho a skromnie. Nie rozglądać się po mieszkaniu, bo to nieładnie, a jak wujek spyta o cokolwiek...czy obojętnie z czym się odezwie, to trza z zapałem przytakiwać...ciągle uśmiechać się i mówić, że ładnie wygląda... - Pouczał córki.
- A może i da pare dolarów? - Wtrąciła żona.
- Cicho! Cicho. Da, na pewno da. On to już wie najlepiej. Ja słyszał, że daje ludziom niemało. Tyle to przywióz, to i da. Ale ty siedź cicho! To trza pomaleńku...Na pewno i obiad bedzie i prezenty, bo ja słyszał dobrze ile on tam ma. Podobno...- Nachylił się ściszając głos,- podobno dolarów samych cały worek ma... A co złota! Na pewno już ci da jakie kolczyki, albo i zegarek!...-
Jechali więc teraz wyboistą drogą wjeżdżając do miasteczka. Nadzieja wyprostował się nagle i ostro zdzielił batem konia przez portki. Zimno mu było i gorąco na przemian.
Rankiem długo ćwiczył przed lusterkiem, jaką to twarz ma pokazać bratu jedynemu. Więc nabożna powaga, podcieniona respektem i uznaniem... Wjechali na podwórze. Domek był piętrowy, położony  w cieniu lip. Zleźli z wozu szybciej niż przystało i gdy tylko znaleźli się pod drzwiami, Zygmunt zakałatał w nie delikatnym truchcikiem gości, którzy znają się na rzeczy. Chrząknął i czekał, nakazując rodzinie skinięciem ręki, by zachowali ciszę absolutną. I cisza odpowiedziała też na ponowne, nieco śmielsze pukanie.
Powtarzał tę czynność jeszcze kilka razy, aż owe pukanie przerodziło się w niecierpliwe tarabanienie...
Nareszcie za drzwiami rozległo się ciche człapanie i ochrypłe pytanie;
- Kto tam !?...-
- Stasiu, to ja !...-
Zygmunta głos przesiąknięty był emocją. W rozwartych na oścież drzwiach stanął jego brat. Zmierzył przybyszów ospałym wzrokiem, ziewnął, i dopiero wtedy jego nieświeże lico rozjaśniło się namiastką uśmiechu.
- A to niespodzianka !...- Zawołał nagle - Wejdźcie. Akurat co reperowałem podeszwy od sandałów. Ciepło się robi, to na skarpety nie trzeba będzie wydawać...Ale! Jak to twe pannice już wzrosły! No-no..! -
Uszszypnął największą w policzek. Zareagowała przesadnym uśmiechem wznosząc oczy ku suficie. Dwie najmłodsze też szczerzyły zęby w jego stronę. Oczy ich jednak nie podzielały uśmiechu. Wnet bowiem spostrzegły iż pokój gościnny do którego zostali wprowadzeni, prezentował się biedneńko... Na starym dywanie stały dwie równie stare kanapy, a pośrodku stół nakryty ceratą. Na wierzchu stało siodło szewskie obciągnięte ciemnobrązowym sandałem. Obok leżały szpulki jasnej dratwy, dłutka, nożyce... Jednym słowem, pokój ten był taki sam jak pięć lat temu, kiedy to ostatnio gościli tam na przyjęciu pożegnalnym, tuż przed wyjazdem wujka Stasia do Ameryki.
- No, i jak? Mów, co słychać! - zaczął ochoczo Zygmunt.
Było mu teraz zdecydowanie gorąco. Zdiął kapelusz, poluzował krawat i usiadł w rogu kanapy, aż sprężyny pod nim jęknęły.
- Ano, pomaleńku. Pracę wczoraj załatwiłem -
- Pracę...? -
- Przy budowie. Jurkiewicz stawia córce willę. Pamiętasz Anię? Właśnie co ją wydali. Zięć podobno majętny, a i sami na pieniądzach siedzą, ot, to i budują. Mnie tam tyle do tego, co se trochę zarobię. Trudno dziś o robotę, a jeść trza... - spojrzał żwawo po przybyszach.
Bratanice siedziały sztywno, w równiutkim rządku. Wymuszone uśmiechy powodowały nerwowe drgawki w kącikach ust, a sztuczny zachwyt w oczach nadawał im wyraz debili... Bratowa zaś bledła, to czerwieniła się na przemian, aż w końcu nieśmiało zapytała:
- No a jak tam Stasiu było w kraju zamorskm?... -
- Aaa! Cie choroba! Ależ ze mnie durak, dobrześ co mi Wiesia przypomniała! Mam coś dla was... - zawołał z tajemniczą miną i wyszedł z pokoju.
W mig rozległ się szelest aprobaty, co niemal od razu zostało ucięte groźnym wymachiwaniem palca wskazującego prawej ręki Zygmunta.
- Szszsz-szszsz!... - zasyczał pod wąsem nakazując tym ciszę i wstrzemięźliwość okazywania wszelkich rozkoszy, jakie to wiążą się z oczekiwaniem na coś niezwykłego a szalenie miłego duszy. Zygmunt bowiem wyczuł, że nadszedł punkt kulminacyjny ich wizyty i przez nikły moment sam doznał coś w rodzaju zawrotu głowy, co sprawiło, że i jemu omal nie udzielił się nastrój pozostałych. Wykorzystując dłuższą chwilę nieobecności pana domu szepnął żonie:
- Prawy z niego człowiek. Bogaty, a żyje po spartańsku... Zobacz no tylko, nawet buty sam se reperuje..! Dobrze robi, bo gdyby jawnie się obnosił ze swym majątkiem, to by go już dawno okradli, albo jeszcze co gorszego... -
- Ale czy musiałby pracować..? - szepnęła, pilnie śledząc drzwi
- To tylko dla dalszych pozorów. Człowiek który nie pracuje a żyje w beztroskim luksusie, szybko wzbudza podejrzenia. Rozumiesz? -
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo oto powrócił ich gospodarz niosąc w ręku wypchaną czymś torbę. Zachwyt wyczekiwania wisiał w powietrzu jak chmura przed oberwaniem. Po chwili wahania ustawił torbę na podłodze i wypiąłwszy zad schylił się by rozsunąć zamek, który to co rusz się zacinał. Pięć par oczu śledziło zachłannie każdy jego ruch. Gdy wreszcie uporał się z zamkiem, wyprostował tułów ocierając czoło wierzchem dłoni.
- Zrób no, Zygmuś, miejsce na stole. Łacniej będzie niż tyle się schylać... -
I razem z bratem przesunęli rupiecie na jedną stronę stołu. Gdy torba spoczęła na honorowym miejscu, Stanisław Nadzieja z miną magika zanurzył w niej rękę i - wydobył stary damski but... W rozepchanym czółenku widniał przepocony ślad stopy, a wierzch pokryty był bruzdami spękanego lakieru. Obcasik miał nieco przetarty, a w bok wykrzywiony. Z gracją ustawił go na stole i szybko wydobył drugi, podobny...
- Na Wiesię w sam raz... - powiedział i znowu wsadził rękę do magicznej torby, która nagle utraciła swą magię, a złośliwie wyszczerzyła kły dziadoskiej rzeczywistości...
- A teraz...Hokus-pokus!... - zawołał i wyciągnął cudo ponad cuda - wełniany sweter z szalowym kołnierzem, a pasiasty i żywy w kolorze.
- To dla ciebie Zygmuś. Zimy u was na Polnej srogie, więc ja se tak pomyślał, co ci sie przyda... -
Brat pochwycił podany mu przyodziewek świecąc oczami jak dziecię przed otwarciem prezentu spod choinki. Wnet jednak blask owy znikł z jego oczogałek, a pojawił się w to miejsce tzw. “Wytrzeszcz zdziwienia po obrazie urojonym”. Sweter bowiem był w stanie ostatniego etapu sfilcowania naturalnego, czego wynikiem jest wielokrotne pranie w niezbyt wybrednym mydle... Robiąc szybko grdyką pocierał w palcach skołtuniony filc, aż sztywny miejscami.
- To z kościoła św. Piotra - uzupełnił z dumą Stanisław.
- Wujku, ale to ładne!... - zawołała najstarsza bratanica.
- Szszsz... - syknął pod wąsem obdarowany, latając ogłupiałym wzrokiem po tęczowych ściegach.
- Ale, drogie!.. - podjął z entuzjazmem wujek - Bo widzisz Gosia, taki sweterek kosztuje osiemdziesiąt dolarów... - ostatnie dwa słowa wypowiedział zniżonym, a mocno zaakcentowanym tonem głosu.
- Aż tyle?... - wtrąciła nieśmiało Wiesława.
- No, ja dał nieco mniej... Dużo mniej...O! - zawołał nagle - A to, dla Marysi... -
Z torby wyłowił skajową torebkę na długim pasku i ze pstryczkiem pośrodku. Najmłodsza bratanica dostała elastyczny golf z dziurą pod pachą, a Gosia podobny, tyle że z lekka nadpruty u dołu. Na ciche “Dziękuję wujku” obruszył się głośno, że “Nie ma za co!”.
Bo i nie było za co!... Zygmunt aż się pienił. Wąs mu latał nerwowo na boki, a z poniżenia i złości na czoło wystąpił pot kroplisty. Ledwo już się hamował, gdy brat nagle zapowiedział, że pójdzie do kuchni odgrzać zupę.
- Zjemy po talerzu. Mam też bułki... -
- A w dupę se je wsadź!!! - zaryczał nagle Zygmunt - To potośmy się trzęśli tyle godzin na wozie!? Po te stare trepy i szmaty!? A teraz chcesz nas częstować jakąś lurą z przed dwóch dni!? Tak to gościsz brata!? Dość tego udawania! Ludzie gadają od dawna ileś to przywiózł! Ja wiem. Małoś to narozdawał!? A nam, co?...
Stanisław w odpowiedzi na to pochylił się jeszcze raz nad torbą, zupełnie niepomny skargom i z łobuzim uśmiechem wydobył z dna jeszcze jedną rzecz...
- Cie choroba, ależ ze mnie durak! Jeszczem zapomniał ci dać i to... -
Podał mu brązową marynarkę. Nie miała guzików, ale za to miała wyprutą podszewkę...


KONIEC 15.8.2001



Niespodzianka


Grigoryj Pierniczenko był naczelnikiem więzienia. Niski, krępawy, z rozjechaną od siedzenia i dobrego jadła dupą. Właściwie, to nie robił nic. Ożywiał się tylko wtedy, gdy sprowadzano nowego weterana sowieckiej sprawiedliwości. Łaził wtedy po korytarzach i ryczał nieludzkim głosem, chcąc tym wzbudzić strach w nowo-przybyłym...
Na tym się jednak kończyło, bo w sumie nie był to zły człowiek. Oto na przykład w święto rocznicy urodzin Lenina pokazywał więźniom sztuczki. Polegało to na tym, że gdy wszyscy siedzieli w celach jak trusie, on zawołał gromkim głosem o szczególną uwagę... Szedł teraz spacerkiem i krył coś w nakrytych chusteczką dłoniach. Zmurszałe a wydłużone głodem gęby przylegały do krat.
- Ten, kto odgadnie co tu mam, będzie wynagrodzony...! - zawołał głosem wzbudzającym nadzieję i ogólne zainteresowanie. Wokół rozległy się szepty aprobaty. Już od dawna krążyły pogłoski a różne domysły, że tego dnia stanie się coś nad wyraz ciekawego. Spekulacjom nie było końca. Jedni byli pewni, że będzie ekstra dolewka zupy, inni, że dadzą po dwie kromki chleba. A co niektórzy łudzili się nawet, że zezwolą na wizyty krewnych zza krat...
Zarcie jednak było jak codzień, a po gościach ani śladu. Jedynie Pierniczenko snuł się wzdłuż korytarza przybierając dech zapierającą minę. Jego grube dupsko falowało pod luźnymi portkami, a misiowate oczka latały na prawo i lewo. Nie tylko miał władzę, ale i skupiał na sobie całą uwagę.
- No to jak? - odezwał się znowu - Nie ma chętnych?... Zgadywać! I to już! - wkurzył się nagle.
Zza kraty obok rozległo się nieśmiałe pochrząkiwanie.
- A to, panie naczelniku, a to mi się widzi, że to coś to można zjeść... -
- Zjeść! Ha, a widzicie? Mołodziec..! - zawołał z triumfem i jednym machnięciem ramion do przodu zrzucił z dłoni chusteczkę. Na pulchnej łapce leżała czekoladka.
Najbliźsi sąsiedzi wytrzeszczyli oczy.
- A cóż to takiego..? - zapytał znowu ten sam ochotnik
- Chciałbyś, co?... - i mlasnąwszy głośno, szybko przeżuł i połknął smakołyk.
- Obywatelu...- odezwał się znowu - widzę, co świecicie przykładem nienadużywania, co świadczy o patriotyźmie i dobrym wychowaniu na rzecz Wielkiego Sojuzu. Tylko bowiem skromnością a pokorą wyzwolić można w sobie posłuszeństwo oddaniu Partii i jej ideii... Zasługujecie zatem na zaszczyt!... - Przerwał na chwilę dla zwiększenia efektu, to znowu dopingując wzrokiem wzdychy pochwał, które przeleciały szmerem jak szczury wzdłuż korytarza.
- Nastała więc chwila uroczysta!... - huknął wznowioną mocą swego głosu - Oto bowiem, przejawi się za chwilę hojność rządu sprawiedliwości...!!! -
Rozległy się siarczyste brawa. Pierniczenko wykonał półobrót i skinął gestem wielce zniecierpliwionym w kierunku kancelarii. Niemal od razu wyłoniła się stamtąd postać o uderzająco podobnej dupie i przyodzieniu. Osobnik zbliżył się wśród oklasków do naczelnika i wręczył mu niewielkie pudełeczko. Zrobiło się znowu cicho i sto par oczu z napięciem obserwowało owy pakunek. Pierniczenko z miną wyższości, a zarazem z rozbrajającą czułością podał to “zwycięzcy” konkursu. Na szkapiej twarzy więźnia malował się niemal pobożny grymas. Ręce mu drżały, a grdyka łykała nagły przypływ śliny do ust. Kiepskiej jakości tekturowe pudełeczko było podejrzanie lekkie... Kromka chleba waży dwieście gram... “Szkapia twarz” szybko jednak przepędził te myśli. Zaśby tam chleb! Przecież nagroda od samej partii to musi być coś wielce wyśmienite podniebieniu, rarytas godny wyróżnienia... Dobrze pamiętał minę rozkosznej lubości, gdy naczelnik przełykał ciemno-brązową muszelkę. Bez wątpienia musiało to być nad wyraz smaczne.
Niecierpliwym ruchem palców zerwał wreszcie wieczko pakunku.
W środku było zdięcie Lenina...

KONIEC 8.12. 2000



Dupa nie rządzi

Edward Spadek odziedziczył dom po dziadku. Dobry był to człowiek, pracowity a pobożny. Już pierwszego dnia, portret Chrystusa zawisł w kuchni, a na honorowym miejscu. Nie miał wiele. Ubranie odświętne powiesił w szafie, kilka par skarpetek szurnął do szuflady, to znowu sweter z wełny stuprocentowej pieściwie ułożył na półce...
Dom był stary i cichy, pełen dziadkowych mebli i fotografii. Przed tygodniem nieborak naciągnął nogi. Babka zrobiła to rok temu.
Edek wyjrzał na świat kuchennym okienkiem. Sciemniało się i wicher okrutny hulał jak czort w Wigillię... W zaniedbanym ogrodzie tańcowały stare gerusze i jabłonie. Dojrzałe owoce pacały co chwila na ziemię jak kał z odbytu na dno drewnianego wychodka! Chrystus patrzał groźnie z obrazu wskazując palcem na skrwawione serce. Przeżegnał się nieborak w obawie nagłej, to znowu nasłuchiwał trzasków i westchnięć burzy. W zimnym piecu szczury tarzały się w resztkach popiołu. Stuknął w drzwiczki pogrzebaczem i nagle poczuł, jak w brzuchu bulgocze początek biegunki...
Na śniadanie pałaszował bigos podejrzanej świeżości, ale stryj przekonywał, że skoro nie śmierdzi, to zjeść można... I tu nagle taka heca. Rozejrzał się przez moment bezradnie wokoło. Ubikacja była po drugiej stronie sadu...
Zwinął w końcu do kieszeni stronę gazety, naciągnął na uszy czapkę i wyszedł na dwór. Ciężkie chmury pochłonęły resztki dnia i zanim wlazł pomiędzy grusze, lunął gęsty deszcz.
Nerwowe parcie na krocze mówiło, że nie zdąży! Napinając pośladki parł do przodu. Moczyła go ulewa, rozrosłe krzaki agrestu czepiały się portek, a natarczywy bulgot rozrywał jelito grube i łaskotał odbyt... Spadkobierca rozkraczył stopy i wypiął zad, rozrywając jednocześnie guziki przy spodniach. Głośny trzask pierdziawy dmuchnął strumieniem masy haniebnej, o woni srogo niegodziwej! Chcąc uniknąć wdepnięcia we własne łajno, Edward Spadek dał kroka do przodu. Nowy skurcz odbytu zatarabanił jak żebrak do drzwi zakrystii. Nieśmiało, ale natarczywie. Wtedy to twórca rozpuszczonego stolca pośliznął się na rozmokłej trawie. Padł nieco w bok zanurzając dłoń w odchodach. Bliski rozpaczy próbował jeszcze przykucnąć, ale zaplątał się o spuszczone spodnie. Znowu runął na ten sam bok, trafiając tym razem łokciem w miejsce parszywe. Poderwał się wartko z nadzieją, że dobiegnie jeszcze do drewniaka, ale dupa znowu zawarczała i ze zdwojoną siłą pyskowała na różno-głosowe nuty, które zadziwiłyby nawet najwrażliwszego komozytora muzyki poważnej! Tym razem rozkrczyć się zdołał tak nieforemnie, że nieświadomie zapaskudził obcasy obuwia.
Zmoczony do nitki i pół żywy stwierdził, że zrobi stryjowi awanrurę. Bigosem starym go poczęstował, bo szkoda było wyrzucać... Tak nie można!
Obtarł ręce o buszujące na wietrze liście rabarbaru i zawrócił do chałupy. Zzuł w sieni osrane buty i podreptał do kuchni, gdzie zwlekł koszulę. Następnie przytkał koreczkiem zlew, napuścił wody i kołując mydełkiem tu i ówdzie, starannie się umył. Zapaskudzone odzienie namoczył potem w wanience obok. Poszedł do pokoju, gdzie przyodział się w szlafrok i kapcie. I wtedy to właśnie, znowu poczuł złowieszczy bulgot w okolicy odbytu...
Znieruchomiał na moment, po czym jak ryś skoczył w stronę szafy skąd zerwał z wieszaka jesionkę. Szerokim łukiem narzucił ją na ramiona i z łomotem pognał do sieni. Nie zdążył jednak dopaść drzwi ani porwać z wieszaka beretu, gdyż ostry trzask zatelepał połami szlafroka. Smród jak wydech szatana rozszalał się po obejściu.
Spadek stał w rozkroku intensywnie się rozglądając, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi...
- Kto tam..? -
- Swój! - usłyszał, rozpoznając głos stryja.
Nim zdołał się poruszyć, drzwi się otwarły i niespodziewany gość wszedł, otrzepując palto ze stróg deszczowych. W ręku trzymał torbę...
- A to Edziu, ja tu ci coś przyniósł... Tak sem pomyślał, a co ma się zmarnować... -
Ignorując smrodliwą sytuację poszedł do kuchni i postawił na stole wydobyty z torby garnek.
- Na, odgrzejesz sobie na kolację - powiedział rzeczowo.
Spadkobierca majątku poczuł, że robi mu się dziwnie gorąco. Podszedł i uchylił pokrywkę. W środku był... Złość białej gorączki obdarzyła go siłą Herkulesa. Chwycił gar za ucho i posłał w stronę ściany. Stryj zdążył tylko przykucnąć pod stołem. Garnek odbił się od portretu Chrystusa przechylając go w bok i wpadł do wanienki, gdzie moczyły się spodnie i koszula.
- Edek! Co ty wyprawiasz!? - zawołał stryj
Lecz nim Edek zdołał cokolwiek powiedzieć, rozrzadzona potrzeba fizjologiczna już warczała złowrogo spod szlafroka.
- Chryste Panie! - krzyknął stryj, w bok uskakując
Chwycił w biegu torbę i uciekł w stronę drzwi. Nim udało mu się zwiać na dwór, zdołał jeszcze usłyszeć dwa potężne pierdy. Chwilę potem pędził w dół drogą i gdy przystanął na moment by złapać dech, zauważył sylwetkę Edwarda, jak susami, na bosaka, podąża w stronę sadu.


KONIEC 9.12.2000



Śmierdzący zarobek

Jacek Struś obudził się o siódmej. Spał źle. Puszka fasolki po bretońsku na kolację wzdęła się w nim złośliwie w postaci wulkanicznych gazów, które z trzaskiem uchodziły przez całą noc z jego odbytu. Nawet teraz gdy się przeciągał, trzasnęło głuchą salwą. Smród spod pierzyny był wprost niemożliwy. Okrył się więc szczelnie aż po same pachy, czując że w jelicie grubym znowu zbiera się parszywy pocisk...
Jacek był zrozpaczony. Od tygodnia łaził po biurach zatrudnień w poszukiwaniu pracy. Wszędzie jednak odprawiano go z niczym. Nie miał żadnych kwalifikacji. Zdolności i talentów też nie posiadał. Dach nad głową zawdzięczał bratu, który przyjął go do siebie na kilka miesięcy. Pochodzili obaj z maleńkiej podwrocławskiej wioski. To Józek namówił go by przeniósł się do miasta gdy dziadek pewnego dnia w polu nogi wyciągnął.
- Chodź, - powiedział - u mnie jest miejsce, a i robota się znajdzie. Nie będziesz chyba do końca życia tańcował za krowim ogonem -
To i wyjechał. U Józka pół litra czekało na stole i czyste posłanie. Przyszły też i dwie chętne dupeńki. Potem była fucha na budowie. Za zaliczkę Jacek nabył nowe ubranie. Starczyło też na skarpetki, mydełko i wodę kolońską... Wypłata miała pójść na dołożenie się do opłaty za mieszkanie. Firma jednak zbankrutowała, robota stanęła i Jacek gówno do domu przyniósł. Przez miesiąc brat cierpliwie tolerował jego bezrobocie. Ba, pocieszał nawet, dawał coraz to nowe rady gdzie szukać, no - i żywił.
Józek zatrudniony jako kucharz w barze mlecznym, źle nie miał. Choć zarobek mały, to w pracy przecież i pojadł i czasem coś-niecoś w torbie do domu przemycił.
Nie starczało to jednak na dwóch i z czasem cierpliwość Józka też się przatarła. Szafkę z jedzeniem zamknął na kluczyk, który nosił ze sobą, a to co czasem przyniósł z pracy zjadał potem sam zaszyty za drzwiami w kuchni - aby Jacek nie widział.
W tym też czasie zrobił się niezbyt przyjemny i doszło do tego, że otwarcie robił wymówki, gdy cukier w słoiczku obniżył się pod poziomem flamastrowej kreski...
Nic też dziwnego, że Jackowi kiszki marsza grały z głodu! Całe dnie spędzał na szukaniu jakiegoś zajęcia i - nic. Czasem zachodził do sklepu i tam przyczajony w kącie połykał wielkimi kęsami porwany z półki rogalik, czy też jakąś wędzoną rybkę. Niczego jednak nie wynosił. Aż wczoraj...
Po raz pierwszy odważył się i ukradł puszkę fasolki, którą ukrył w rękawie marynarki. Zdobycz jednak okazała się trefna... Zjadł owszem z wielkim apetytem, ale już po godzinie tak zatruł powietrze, że brat uciekł do drugiego pokoju wyzywając go od bezrobotnych śmierdzieli... Taki był początek, a potem calutką noc bzyczał pod pierzyną na różne nuty, a tak smrodliwie, że budził się co parę minut. Wykręcał się na boki, zakrywał nos w róg poduszki, nic nie pomagało. Fetor wisiał w powietrzu i złowrogo a bezczelnie wciskał się w okolice jego nozdrzy. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzał Józek. Bez żadnych wstępów kategorycznie zażądał, by Jacek nie pokazywał się tam więcej jak nie znajdzie tego dnia pracy.
Gorąco mu się z wrażenia zrobiło, bowiem to równało się wymówieniu z mieszkania. Chwilę potem trzasnęły drzwi w przedpokoju. Józek wyszedł do pracy.
Godzinę później, głodny i niewyspany, Jacek wlókł się znajomą trasą. Mózg jego pracował na wysokich obrotach. Przy kuble na śmieci coś błyszczało... Wśród porzuconych tam papierów, znalazł 10 złotych... Chryste! Aż przykucnął z wrażenia i omal nie zasłabł przy tym. Od razu poszedł do baru na śniadanie.
Niestety, ale za ten marny miedziak mógł kupić tylko - talerz fasolki po bretońsku... Nawet na herbatę już nie starczyło. Siadł więc przy stoliku obok okna i pałaszował, aż uszy mu drgały jak bielizna na wietrze! Przy wyjściu z baru poprosił jakiegoś starszego gościa o papierosa. A że zapałek nie miał, to też i o ognia.
Wtedy to się zaczęło. Nie zdążył nawet podziękować, gdy znienacka głośno pierdnął. Nim się zorientował, gapiły się na niego wszystkie twarze z przystanku autobusowego. Kilku obywateli zaczęło się śmiać, a stojący obok chłop zawołał, że i dziadek jego nie potrafił łepiej, a ponoć niezły był w tej sztuce... Wywołało to ogólną radość. Jacek zaś osłabły ze wstydu naturalnego, zaczął się przeciskać uliczką w dół. Coś upadło za nim na chodnik. Kątem oka spostrzegł, że to...pieniążek. Szybko się po niego schylił podniecony nagłą perspektywą, że tym razem pojedzie do biura pracy tramwajem...
Schylił się jednak tak nieopatrznie, że i tym razem się spierdział. W jego kierunku posypał się grad drobnych... Zbierając na kolanach wiedział już, co zrobi. Zdał sobie nagle sprawę, że - znalazł pracę, a właściwie, zajęcie płatne.
Szybko znikł za rogiem ulicy i ustawił się koło głównego wejścia do sklepu z odzieżą. Przymknął oczy i wolno uniósł nogę. Kilka osób od razu zwróciło na to uwagę i przystanęło w oczekiwaniu. Na co? Jeszcze nie wiedzieli.
Nagle, jak ryk z czeluści piekieł, wyrwał się trzask z okolicy portek Jacka. Trzepnął dla efektu uniesioną nogą, a przy tym wyrzucił rękę w górę wskazując palcem w stronę niebios. Potem wykonał szybki półobrót lądując w nieprzyzwoitym rozkroku, a trzeszcząc niemiłosiernie odbytem. Przez następne pół godziny zebrany wokół tłum był świadkiem skoków, przysiadów, żabek, ruchów w stylu “karate” i podrygów wprost diabelskich, a to wszystko przy akompaniamancie bardzo skomplikowanej gamie gazów jelitowych na głośno... Czasem była to nuta cieniutka, zaakcentowana odpowiednim ruchem rąk i tułowia, a chwilami bas nisko-tonowy.
Rozbawiony tłum ryczał z uciechy, sypiąc mniejsze lub większe datki waluty pod nogi popisującego się. Aż ukazał się przedstawiciel władzy i kazał się rozstąpić zebranym. Przecisnął się do Jacka... Akurat w tej chwili stał pochylony w pół i klepał się po wypiętym siedzeniu w takt pierdów drobniutkich, a nieco piskliwych.
- Obywatelu!... - rozległo się nagle - Poproszę o dokumenty -
Wśród gwaru i śmiechu “obywatel” go jednak nie usłyszał. Wyprostował się bowiem nagle, podskoczył i tak trzasnął, że echo poniosło w czeluść otwartego sklepu.
- Tego już za wiele. Dowód poproszę! - zawołał znowu gliniarz.
Jacek dopiero teraz go spostrzegł. Otarł wierzchem dłoni twarz i oznajmił że nie ma. Podał tylko adres zamieszkania. O dziwo, gliniarz nieco znieszany szybko odszedł.
Uliczne przedstawienie ciągnęło się dalej. Tym razem ze zdwojoną siłą, bo Jacek podochocony pieniędzmi przechodził w popisach samego siebie! Niektórzy aż kiwali z niedowiary głowami. Czegoś podobnego nie widzieli nigdzie.
W niedługim jednak czasie, w tłumie pojawił się kucharz... A obok, ten sam stróż prawa i porządku. Obaj przepychali się do przodu, aż...
- Jacek!... Czyś ty zwariował!? - znajomy głos zasyczał mu do ucha, gdy akuratnie stał w półobrocie, cwaniacko mróżąc oczy.
- Chodź do domu! Szybko! Taki wstyd..! Sąsiad “z góry” na dyżurze przyszedł aż po mnie do pracy...! -
- “Chodź do domu”? A potem co? Zarcie przede mną zamykasz, do roboty gonisz, a mnie z urzędów też gonią! Wstyd?!... Fasolę żarłem na śniadanie, a teraz mi za to płacą! O!.....-
I znowu napiął się, ale zdradziecki cichacz nie zaświstał tym razem żadną nutą... Dupa się zacięła, ludzie zaczęli się rozchodzić. Józek, że to pracy jeszcze nie zakończył, przyprowadził ze sobą pierdzącego rodaka do barowej kuchni. Jako że to pora obiadowa przeminęła w kotłach pokazały się dna. Trza było jadnak co-nieco przekąsić. Józek zajrzał pod pokrywkę do brytfanki.
Na dnie było nieco fasolki po bretońsku...


KONIEC 8.9.2001

Powyższe opowiadanko zainsparowane jest faktem, że w podobny sposób zarabiali zawodowi pi*rdziele na ulicach Paryża w osiemnastym wieku.



Latorośl

Ustawili go przed owalnym lustrem w przedpokoju. Nowiutki garnitur, wyglancowane na wysoki połysk buty, świeżo ogolony, elegancko przycięte włosy... Udał się synek!
- Ano to, Tadziu, chyba z tej okazji przechylimy po kieliszeczku... - odezwała się rodzicielka.
Zbysiu akurat co z wojska w rodzinne strony zawitał. Duma to rodzinna, ale i kłopot niemały. Jakże, a to i o podziale majątku trza pomyśleć, i dziewczynę odpowiednią znaleźć, bo przecie Zbysiu w latach to i potrzeby swe ma... Aby ino ksiądz poświęcił wpierw, bo to inaczej nie po bożemu, a i wstyd by był na całą wieś!
Trzymali też go w chałupie, a dogadzali jak mogli. A może Zbysiu zje kawałeczek serka? A może mleka ciepłego się napije? Babka ucierała pyszne makowce, prawiła mądrze a długo o męce Pańskiej i jeszcze na koronce modlitwy uczyła! Okna zamykali, by przypadkiem przeciągi nie złamały chorobą jego głowy młodej. Piwa - broń Boże, a już o tańcach w remizie strażackiej, mowy nie było... Toć tam najgorsza chołota waliła. Chlali, palili i ruchali na prawo i lewo. Zęby im próchnica selektowała jeszcze przed trzydziestką, a taki-siaki gnił w kryminale, pięcioro bękartów piastował i całych portek na dupie nie miał.
Ich Zbysiu taki nie był. Chłopak prosty jak świeca, usta jak maliny, pobożny, usłuszny! Garnitur mu właśnie sprawili, być może jaka panienka się trafi, to będzie w sam raz.
Ale nie dla psa kiełbasa, nie. Bo to i robotna musi być i urodna, a z posagiem.
Od roku matka łaziła tu i tam, zwiadywała się a węszyła, lecz jak dotąd, ach, szkoda gadać...
Właśnie sobota była. Za oknami drogą ciągnęli już ludzie na potańcówkę. Czort nakazał, co letnia ci to pora była, słonko jeszcze przyświecało i za wczas by firanki zasunąć, by Zbysiu na świat nie zerkał... Kręcił się ano niespokojnie, marudził przy obiedzie i odmówił babce pacierza na koronce. Siedział właśnie w rogu przy ścianie, krem jakiś w ręce wcierał i co chwila naciągał szyję zerkając w lusterko na komodzie, a nasłuchując...
- Zagrajmy w bierki! - zawołał z entuzjazmem stary
- A co bede grał... -
- Batonika i orzeszków stawiam -
Zbysiu wstał i przejechał ręką po włosach.
- A da tata spokój -
- Coś ty taki..? -
- Na piwo bym poszet i zapalił co -
- Święta Maryjo! - zawołała matka - Czyś ty synu zwariował?! -
- A niech mama nie przesadza... - niepewny już był, czerwienił się i bladł na przemian.
- Co by ludzie powiedzieli? Z wojska wrócił i już gna w świat, a to by gadali! -
- Dobra, niech tata stawia te bierki... -
Stary z tajemniczą miną a szarmancko wyciągnął z kieszeni podłużną czekoladkę. Drugą ręką zagarnął z półki pudełeczko i sypnął bierkami na stół. Z powagą a w skupieniu, łowili haczyki, pałeczki i widełki.
A za oknem wesołe śpiewy i śmiechy kusiły... Z remizy rozlegały się pierwsze dźwięki perkusji. Zbysio przetarł czoło zroszone i nagle wyprostował sylwetkę pochyloną dotąd na stołem. Sprężył się w sobie, zmróżył powieki jak lis przed skokiem, zacisnął kurczowo usta i wolno unosząc stopę dmuchnął w spodnie...
- Synu! Bój ty się Boga! - zawołał stary
- A bo co?! W dupie mam wasze pacierze, gry i czekoladki. Nudno tu! -
- Jak to? Przecie babcia naszykowała dziś na wieczór gawędy o świętym Antonim. Toć to takie ciekawe! -
- I gawędy mam w dupie! - Uniósł drugą nogę i ponownie dmuchnął w spodnie.

KONIEC 10.12.99



Pokusa

Benedykt Podnieta kurczył się w swych słabościach. W osowiałym nastroju gryzł otchłań myśli, jak pies ostatnią kość przed skonaniem. Niewesoły nastał czas. Swoboda niewyżytych chuci zagnała go ku skrajnej marności. A było to tak...
Rok temu przebudził się pewnego ranka pod cudzą pierzyną... Po raz pierwszy, odkąd się ożenił ponad ćwierć wieku wstecz.
Wierność ślubował z zapałem artysty na widok piękna. Lecz wiadomo jak bywa z pięknem, w miarę upływu czasu traci na uroku... A szczególnie, gdy ogląda się go każdego dnia, i które to przesłania nowe podniety. Jak na początku Benedykt był zachwycony, tak w miarę upływu czasu zachwyt tan przygasał, a do głosu przychodziła nuda przeplatana niecierpliwością, co jak kornik wierciła dziurę w masce akceptacji. Dziur tych powstawało coraz więcej gdy wybranka jego serca wdziała w biodra zwoje tłuszczu, a piersi jej wydłużyły się jak puste woreczki żebraka po nieudanym dniu pod kościołem. Twarz niegdyś pełna wstrzymującego dech czaru miała teraz wygląd zmiętej kiecki, a do tego wypranej poprzez czas z koloru...
Piękno więc znikło, a pojawiły się wymagania tak zuchwałe i natarczywe, że biedak kurczył się i malał pod ich ciężarem, czując, że lada dzień zniknie i przestanie istnieć... Działo się tak bez chwili wytchnienia, dusząc i ujarzmiając resztki tlącej się w nim męskości.
Aż pojawiła się Ona... Zwinna i gibka, z buzią jak cud o poranku. Obudzone na nowo wspomnienia o pięknie wstrząsnęły jego duszę jak huragan chałupą jago pradziada na Pomorzu! Rządze zawarczały na nowo, a pierdzieloski tyłek statusienia ujędrnił się mięśniami wieku studenckiego. Hej! Zagrała krew w żyłach jego i uderzyła psotliwie do głowy jak stare wino! Wyprostowany jak świeca, dziarsko rzucał wzrokiem pogardy na zmiętą i nieświeżą połowicę. Drażniły go jej ruchy, zjechane kapcie, nadłamane paznokcie, nieświeży oddech, i w końcu to, że w ogóle oddycha...
Wieczorami robiła sobie parówki krocza. Stawała okrakiem nad miską gorącej wody, naga od pasa w dół a owinięta w koc. Mawiała, że to leczy nadżerkę, usuwa bakterie ze sromu i ujędrnia miejsca okutane całe życie szmatami, szumnie nazywanymi bielizną.
Ona była inna. Oddech jej pachniał jak świeże poziomki, poruszała się z gracją sarny i - nigdy nie widział jej w trakcie parówek odkażających. Coraz częściej więc urządzał do niej spacery, które przemierzał sprężystym krokiem, wiedząc, że to zbliża go do odkrycia nowego cudu we wszechświecie. A że obrączka warczała morały o wstrzemięźliwości poza własnym wyrem, cierpiał katusze, co tylko sam Dante potrafiłby wymalować na płótnie wyobraźni...
Niemniej przez pewien czas dawał sobie z tym radę. Sama świadomość, że była, istniała i mieszkała w odległości zaledwie pięciu chałup od jego sadu, dodawała mu mocy i siły witalnej.
Tamtego wieczoru gdy tylko wtargnął w jej progi burza sroga rozszalała sią na świecie. Wicher potężny tarabanił i trzepał jak bydlę diabelskie, co to wiadomo tarza się po piachu pustynnym w czasie zawieji! A do tego drzwi chałupy trzeszczały zgrzytem czeluści pieca piekielnego! Nie sposób było głowy wychylić, a co dopiero wyjść i biec na ślepo w tym kotłowisku. Pozostał więc, skrzętnie usprawiedliwiając to wyrokiem sił wyższych. Widocznie tak już miało być.
Zdiął przemoczoną marynarkę i zawiesił na sznurku koło pieca. Anioł jego westchnień nie tracił czasu. Kolacja już stała na pięknie zasłanym stole, ukwiecona tym razem butelką domowego wina. Ciepło tam było, przyjemnie, a odgłos żywiołu zza okien dosypywał iskier w rozpalonym sercu. Wino, powabność i pasja, szybko zagnała ich pod pierzynę.
Trzeba jednak pamiętać, że owa mieszanka często bywa zgubną iluzją, która wyłancza rzeczywistość...
A rzeczywistością było to, że wczesnym rankiem otworzył kacem powleczone oczy widząc okrutne spojrzenie potężnego wojaka, który mierzył w niego widłami. Z trudem uniknął ciosu przebijającego pierzynę tuż obok jego przyrodzenia. Jej oczywiście nie było.
Nie pamięta jak znalazł się na dworze, gdzie połowa wsi zalegała podwórze rycząc na różne głosy w szale ubawu i przygody w obliczu jego nagości. Sadem i polem biegł do domu. A tam, już tylko stodoła otwarła wrota swe dla niego, gdyż zdradzona połowica drzwi od chałupy od tamtej pory na pięć zamków pozamykała.
Marzł więc i gnił na stercie słomy i tylko wicher przedostający się przez szczeliny przypominał dlaczego tam był...i jest do dzisiaj.


KONIEC 2.10.2002


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#35 2011-01-28 21:13:42

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Historia Gerdo


Gryfin,na podstawie opowieści Gerdo

Pewnego chłodnego poranka, przelatująca mucha nieopodal wielkiego dębu zainteresowała się dziwną postacią pod nim spoczywającą. Z ciekawością podleciała bliżej zataczając coraz węższe kręgi, aż zdecydowała się usiąść na nosie nieszczęśnika. Ten zerwał się w mgnieniu oka, gdyż zmysły miał bardzo czujne. Odpędzając owada mrużył oczy z grymasem bólu na twarzy. Założył na głowę kapelusz, który chronił go przed ostrymi promieniami słońca, usiadł pod drzewem, do ust włożył źdźbło trawy i rozpoczął rozmyślać nad swoim dalszym życiem. Nie posiadał rodziny, ani żadnego majątku, co skreślało go z listy kandydatów na męża branych pod uwagę w okolicy. Zresztą, chyba sam nie był pewien, czy chciałby się ustatkować. Prowadzony do tej pory tryb życia całkiem mu odpowiadał. Nie musiał się o nic martwić, jedyną rzeczą jaka była mu niezbędna do życia, to kawałek chleba i ciepło ogniska w nocy. Choć bywało, że i bez tego musiał się obyć. Za to miał możliwość zobaczenia rzeczy, których jego rówieśnicy nie obejrzą zapewne do końca swego życia.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#36 2011-01-28 21:15:26

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Gorące piaski pustyni, mroczne czeluście borów, dziwne stworzenia, trofea potworów upolowanych przez wybornych myśliwych. Wszystko to nie było nowością dla Gerdo. Ciągnęły go podróże, poznawanie nowych krain, ludzi. Jednak czasy nastały ciężkie. W krainie panował niepokój, zbójcy czaili się w lasach przy głównych traktach i chociaż nie miał przy sobie nic cennego, to jednak zaczął obawiać się o swoją głowę. Tacy, jak on, nie byli mile widzianymi wędrowcami. W przypadku natrafienia na taką szajkę miał tylko trzy możliwości: przystąpić do nich, próbować uciekać lub zginąć. Gerdo był bardzo uczciwym człowiekiem, dlatego nie posunął się nigdy do kradzieży, choć na takich. jak on. ciążyła nieciekawa opinia, dlatego od dłuższego czasu nosił się z myślami, by wreszcie uporządkować swoje życie, chociażby na jakiś czas. Poczynił nawet kroki, które wcześniej budziły w nim gęsią skórkę wraz z wielką niechęcią. Rozpoczął poszukiwania pracy. Co prawda znalezienie czegoś interesującego nie było proste, jednak upór mężczyzny nie pozwalał mu zboczyć z raz wyznaczonej ścieżki.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#37 2011-01-28 21:15:46

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Dzisiejszego dnia po raz kolejny umówił się ze swym przyjacielem, który był bardziej obeznany w dziedzinie ofert pracy, ażeby sprawdzić, czy może tym razem znalazło się zajęcie odpowiednie dla niego. W samo południe mężczyzna stanął na rynku głównym Ithan nieopodal sędziwego zegara, oczekując na swego druha. Nie musiał długo czekać, po kwadransie jego oczom ukazała się sylwetka przyjaciela pewnym krokiem zmierzającego ku niemu.
- Witaj Gerdo, brachu! Dawno cię nie widziałem! Myślałem, że już się nie pojawisz, a twoja decyzja odnośnie podjęcia jakiejś pracy odeszła w niepamięć - powiedział Romi.
- Hej, przyjacielu! Doskonale wiesz, że raz podjęte przeze mnie postanowienie jest nieodwołalne. Rozpoczęte sprawy zawsze doprowadzam do końca - odparł wesoło Gerdo.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#38 2011-01-28 21:16:32

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Rzeczywiście, masz rację. Powiedz, co się z tobą działo przez ten szmat czasu. Nie wyglądasz najgorzej, z czego wnioskuję, że nie wpakowałeś się tym razem w żadne kłopoty. - Roześmiał się mieszczanin, omiatając przyjaciela badawczym spojrzeniem.
- Zgadza się. Po ostatnich przygodach postanowiłem trzymać się z dala od często uczęszczanych szlaków. Długo by wymieniać miejsca, w których byłem. Najważniejsze, że jestem teraz w umówionym miejscu i czasie. Widzę, że nieźle cię to zdziwiło - rzekł wędrowiec, spoglądając na młodą handlarkę niosącą kosz pełen warzyw.
- Powinieneś mnie zrozumieć, z ostatnich kilku spotkań zjawiłeś się tylko na jednym i to w takim stanie, że nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Ale mniejsza o to. Może przejdźmy do sedna sprawy - zaproponował młodzieniec, kłaniając się na powitanie mijającej ich właśnie niewieście.
- Masz rację. Powiedz, co dla mnie masz? Czy sytuacja uległa zmianie? Poszukują wreszcie kogoś, kto ma większe aspiracje niż praca na roli? - zapytał nieśmiało Gerdo.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#39 2011-01-28 21:16:52

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Masz szczęście - odparł Romi - dziś do miasta przybył dziwny jegomość. Ponoć rozgląda się za zaufanymi ludźmi, żądnymi wyzwań. Co prawda zdradził niewiele szczegółów, ale może jego oferta przypadnie ci do gustu - dodał po chwili.
- To znaczy? Może powiesz mi coś więcej? - Gerdo skierował pytające spojrzenie w stronę swojego rozmówcy.
- Sprawa wygląda tak. W niedalekiej krainie, gdzie śnieg okrywa ziemię przez cały rok stoi pewna prastara świątynia. Ludzie gadają, że zamieszkują ją mnisi, wykradający do swoich szeregów dzieci uzdolnione magicznie. Ale nie w tym tkwi sedno sprawy. Otóż mnisi ci, posiadają swój wielki magazyn, dzięki któremu mogą praktycznie bez opuszczania murów spędzić w świątyni całe życie. W magazynie pracują zatrudnieni przez nich ludzie, zajmują się różnymi drobnostkami, czasem muszą też stawić czołom jakimś bestiom, które zbliżą się niebezpiecznie blisko do bram... - młodzieniec spojrzał badawczo na przyjaciela.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#40 2011-01-28 21:17:23

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Tak? To nadal niewiele wyjaśnia, opowiedz mi coś więcej. Choć przyznam, że brzmi interesująco - stwierdził Gerdo z nieukrywanym zadowoleniem.
- Proszę cię bardzo. Do świątyni musisz dotrzeć sam. A nie jest to łatwa droga. To coś w swego rodzaju chrztu bojowego.Tam dostajesz własny pokój, wyżywienie, zapłatę co miesiąc i jakiś ekwipunek. Zobowiązanie się do pracy na rzecz zakonu jest wiążące do tego stopnia, że nie wolno ci pod żadnym pozorem opuścić miejsca pracy przed upłynięciem wyznaczonego terminu. W zamian mnisi będą umilać ci czas różnymi wyprawami, polowaniami. Są świetni w sztuce lecznictwa. Potrafią naprawdę wiele interesujących rzeczy. Gdybym mógł, sam bym się tam wybrał, żeby poznać tę kulturę - odparł Romi z wypiekami na twarzy.
- To coś dla mnie! Biorę to! Do kogo mam się zgłosić? - entuzjastycznie wykrzyknął Gerdo.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#41 2011-01-28 21:17:40

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Idź do baraków, wysłannik zakonu rozmawia właśnie z Jarenem. Poczekaj tam, aż skończą i przekaż mu, że jesteś zainteresowany. Nie zapomnij wieczorem mnie odwiedzić. Porozmawiamy o starych, dobrych czasach - rzekł z uśmiechem mieszczanin.- Możesz być pewny, że nie zapomnę o tobie. Bądź gotów na wieczór. Piwo będzie lało się strumieniami, o ile zostanę przyjęty. Bywaj! - wykrzyknął podróżnik, po czym szybkim tempem udał się w stronę baraków.
W drzwiach budynku, do którego zmierzał natknął się na dziwnego wędrowca. Z opisu Romiego domyślił się, że jest to właśnie poszukiwany przez niego mnich. Szybko rozpoczął rozmowę zapytując, czy oferta jest jeszcze aktualna. Starzec nie był zbyt rozmowny. Poprosił go o jak najszybsze stawienie się pod bramami świątyni. Tam wszystko miało być ustalone, podjęte ostateczne decyzje. Po krótkiej rozmowie oddalił się do pobliskiego zajazdu, by kupić coś do jedzenia. Wieczorem spotkał się jeszcze ze swym przyjacielem, Romim.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#42 2011-01-28 21:18:02

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Jednak nie pił zbyt wiele, ażeby z samego rana być gotowym do długiej i niebezpiecznej drogi, jaka go czekała. Z nastaniem poranka Gerdo zerwał się z łóżka. Zadowolony stwierdził, że nie czuje żadnego bólu, który mógł być konsekwencją wieczornej biesiady. Szybko spakował swoje rzeczy, do pasa przymocował pochwę z mieczem, który podarował mu Romi. Nieroztropnym byłoby wyruszać w podróż przez dzikie doliny bez jakiejkolwiek broni. Wszelakich bestii na traktach ostatnimi czasy nie brakowało. Czekała go długa droga, tym bardziej, że młodzian nie posiadał konia. Nie zważając na to, Gerdo czym prędzej wyruszył w stronę doliny orków. Miał już styczność z tymi potworami i wiedział, że nie są to przyjaźnie usposobione stworzenia. Stwierdził, że w najgorszym przypadku będzie zmuszony zawrócić i oczekiwać na jakąś karawanę podróżującą przez te tereny.
Słońce świeciło, ptaki pięknie śpiewały umilając wędrówkę podróżnikowi. O dziwo, pomimo kilkugodzinnej obecności w dolinie orków, nie został zaatakowany.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#43 2011-01-28 21:18:20

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Następnie dni również mijały beztrosko, nawet nocą jego spokój nie został niczym zakłócony. Sielankę przerwały jedynie olbrzymie monstra, które zaatakowały Gerda, gdy ten przeprawiał się przez kamienne jaskinie, przebiegające pod pasmem górskim, za którym miała znajdować się śnieżna kraina z położoną w niej świątynią. Przestraszony wędrowiec zdołał przedrzeć się wąskimi korytarzami do wyjścia. Najwidoczniej powolne olbrzymy brzydziły się chłodem lub światłem dziennym, ponieważ nie zdecydowały się podążać jego śladem. Po kilku krokach Gerdo dostrzegł przez mgłę budowlę, która prawdopodobnie była poszukiwaną przez niego świątynią. Znajdowała się za wzmocnionym mostem linowym, który nie wyglądał zbyt bezpiecznie. Przy drzwiach powitali go strażnicy, zapytali o powód jego przybycia, a następnie jeden z nich zaprowadził go do komnaty, gdzie przy starym biurku siedział mnich piszący coś piórem po starym pergaminie.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#44 2011-01-28 21:18:44

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Witaj w Świątyni Andarum, to prastare miejsce od lat jest domem dla mnichów dbających o dziedzictwo kultury i nauki tego regionu. Aby móc sprawnie funkcjonować w krainie śniegu, musimy mieć dobrze zaopatrzone i utrzymane magazyny. Jak rozumiem jesteś jednym z ochotników na pracownika naszych składów? - zapytała zakapturzona postać.
- Tak, przybyłem, by zaciągnąć się na jakiś czas w wasze szeregi. Chciałbym tu pracować - odparł szybko Gerdo.
- A czy zdajesz sobie sprawę, że nie jest to miejsce do końca bezpieczne? Pomimo, że kraina wydaje się wyludniona czasem pojawiają się tu śmiałkowie zwabieni wyssanymi z palca opowieściami o skarbach zgromadzonych wewnątrz. Żyją tu drapieżne zwierzęta, które potrafią być niebezpieczne dla ludzi. Zanim cokolwiek podpiszesz przemyśl to, co ci powiedziałem. Później nie będzie już odwrotu. - ze stoickim spokojem oświadczył mnich.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#45 2011-01-28 21:19:10

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Wszystko już przemyślałem, nie boję się nikogo, a ponieważ oferujecie godziwą zapłatę i dobre warunki pracy, chcę przez najbliższy rok tu pozostać. Powiedz, gdzie mam złożyć swój podpis - zapytał Gerdo starszego człowieka.
- Gdziekolwiek na dole dokumentu - odparł mnich,, po czym podał mu pergamin i pióro.
Gerdo niezwłocznie dopełnił formalności, po czym wziąwszy swoje rzeczy udał się w głąb świątyni, gdzie zmierzali inni ludzie, jemu podobni. W komnatach, przez które przechodził, było bardzo tłoczno, dokoła panował gwar. Nie spodziewał się tu takiej ilości ludzi. Kupcy, magazynierzy, mnisi. Wszyscy stłoczeni w jednym budynku. Ze względu na pogodę, handlować na zewnątrz się nie dało. Gerdo zapytał mijającego go mężczyznę, dokąd ma się zgłosić jako młody pracownik, na co ten skierował go głównego magazynu.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#46 2011-01-28 21:19:30

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Widok podziemnej sali wypełnionej skrzyniami, workami i wieloma innymi przedmiotami wzbudzał wielkie wrażenie. Nie sposób było nie popaść w zachwyt, przeogromna przestrzeń pod murami świątyni zapewniała bezpieczne schronienie, zwłaszcza jeśli miało się tak doskonałe zaopatrzenie. Nie musiał długo stać bezczynnie, po chwili podszedł do niego mężczyzna o sędziwym już wieku jak mniemał obserwując jego twarz, usianą siwymi włosami. Gerdo domyślał się, że pełni tu on ważną funkcję, dlatego uprzejmie się przedstawił. Nieznajomy odpowiedział skąpym uśmiechem i rozpoczął oprowadzanie go po salach wraz z tłumaczeniem zakresu obowiązków. Tak, jak się spodziewał, miał za zadanie być siłą roboczą, przenosić i układać skrzynie, trzymać porządek na salach. Od czasu do czasu wybierać się na polowanie. Nic odpowiedzialnego, co bardzo go ucieszyło. Wyznaczono mu również opiekuna, z którym miał na co dzień pracować. Był to mężczyzna starszy stażem niż Gerdo, jednak niepracujący w świątyni jeszcze zbyt długo. Weterani piastowali lepsze stanowiska.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#47 2011-01-28 21:19:53

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Z czasem nie muszą już dźwigać skrzyń,a negocjują warunki z handlarzami, decydują o rozstawieniu towaru w salach i innych kluczowych sprawach, które są zbyt ważne, a żeby młodzi pracownicy mogli je ustalać.
Dni mijały beztrosko, każdy podobny do siebie. Gerdo szybko nawiązał nowe znajomości, swoją pracę wykonywał wzorowo, lecz z czasem zaczął tęsknić do dawnego życia, słońca wesoło święcącego w oczy, spania pod gołym niebem, a przede wszystkim do ciepłych krain, miękkiej zielonej trawy, zapachu kwiatów.
* * *
Któregoś mroźnego poranka Gerdo obudziło dziwne zachowanie innych magazynierów, chodzili przyśpieszonym krokiem, coś szeptali między sobą rozglądając się na boki. Długo nie mógł dowiedzieć się, co się stało. Żaden z jego znajomych ze świątyni nie potrafił mu udzielić konkretnej odpowiedzi na pytanie, co jest powodem tego zamieszania. W magazynie, pojawili się mnisi, rozmawiając przyciszonym głosem. Zaczęli wchodzić do komnat pracowników, przeszukując dokładnie ich rzeczy.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#48 2011-01-28 21:20:17

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Najwidoczniej czegoś szukali. Pojedynczo wzywali do siebie magazynierów, przeprowadzając z nimi rozmowy. Nikt do końca nie wiedział, o co chodzi. W pewnym momencie do Gerdo podszedł mnich, prosząc go na stronę. Był bardzo przejętych, z wyrazu twarzy dało się odczytać strach. Starzec rozejrzał się wokół, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym zapytał:
- Przepraszam cię za tą nieprzyjemną sytuację, ale nie mogę zdradzić szczegółów. Czy nie zauważyłeś wczoraj wieczorem lub w nocy niczego podejrzanego? - zwrócił się do magazyniera.
- Nie, nic nie zwróciło mojej uwagi - odparł spokojnie Gerdo - tak jak każdego innego dnia, po skończonym dniu pracy udałem się do mojego pokoju, położyłem się chwilę, aby odpocząć, a potem udałem się posilić i wróciłem, by położyć się spać.
- A powiedz mi, czy twoi współlokatorzy byli cały czas w pokoju, kiedy wróciłeś z refektarza? - zapytał mnich nerwowo drapiąc się po brodzie.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#49 2011-01-28 21:20:41

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

- Szczerze mówiąc, nie zwróciłem na to uwagi. Miałem ciężki dzień i marzyłem jedynie o ciepłym łóżku. Potrzebowałem wypoczynku - odparł wymijająco Gerdo.
Doskonale wiedział, że w pokoju nie było Birta. Nie wiedział, dlaczego o tak późnej porze przebywał poza komnatą, jednak nie chciał skierowywać podejrzeń na niego. Po zakończeniu rozmowy zaczął rozglądać się za współlokatorem, jednak tego nigdzie nie było widać. Przeszukiwania pokojów trwały nadal, magazynierów skierowano do pracy. Czas leciał powoli, dzień dłużył się niemiłosiernie, Gerdo był ciekaw, co z tego wszystkiego wyniknie. Wypytywał o Birta, ale nikt nie wiedział, gdzież to się podział. Pod koniec pracy Gerdo wezwano do jednego z gabinetów. Tam z zaskoczeniem zastał siedzącego przy biurku kolegę. Jego wyraz twarzy wskazywał kłopoty, próbował dawać mu jakieś znaki, ale mężczyźni nie zrozumieli się. Wezwanego posadzono obok obecnego już w sali pracownika, rozpoczęło się przesłuchanie. Zaskoczony Gerdo na początku nie miał pojęcia, co się dzieje. Jednak, jak się okazało, pod jego pryczą,


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#50 2011-01-28 21:21:01

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

którą dzielił z Birtem znaleziono przedmiot, którego dzisiejszego poranka mnisi poszukiwali. W zakonie rzadko zdarzały się kradzieże. Najczęściej to magazynierzy wynosili jakieś rzeczy, handlując z kupcami. Zapowiadał się wyjątkowo długi wieczór, ponieważ, jak zdążył zauważyć, Birt nie przyznawał się do winy, co stawiało Gerdo w świetle podejrzeń na równi swego kompana, a że wcześniej nie powiedział pełnej prawdy przesłuchującemu go mnichowi,teraz sprostowanie swoich zeznań wydawało się dużo trudniejsze i niekoniecznie korzystne, gdyż mędrcy mogliby źle zareagować na wiadomość, że zostali przez niego okłamani. Zapytani ponownie o to, kto jest sprawcą kradzieży obydwaj wyparli się winy. Rozzłoszczeni mnisi zadecydowali o wtrąceniu ich do lochów, strażnicy odprowadzili ich do celi, po czym z impetem zamknęli drzwi. Przerażony Gerdo zastanawiał się, co teraz go czeka. Nie wiedział, jak zostaną potraktowani, czy zakon posunie się tak daleko, by ich torturować. Ze złością spoglądał na swojego towarzysza, chciał się rzucić na niego i sprawić mu niezły łomot.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#51 2011-01-28 21:21:20

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Wiedział, że w ten sposób nic nie wskóra.
- Dlaczego się nie przyznałeś? Co ja tutaj robię? Mam obrywać za ciebie? Wiem, że w nocy nie było cię w pokoju! - eksplodował Gerdo.
- Spokojnie, to prawda, że nie było mnie w nocy w pokoju, ale w takim razie dlaczego mnie kryłeś przed tymi staruchami? - odpowiedział Birt.
- Nie wiedziałem, co robisz, ani gdzie jesteś. Nie spodziewałem się, że możesz być w to zamieszany, dlatego nie chciałem kierować podejrzeń w twoją stronę - odparł ze złością Gerdo.- To miło z twojej strony. Nie spodziewałem się, że mnisi tak szybko się zorientują. Wtedy lepiej ukryłbym doktrynę. Nie mieli problemu ze znalezieniem jej pod naszą pryczą. - roześmiał się magazynier.
- Co w tym śmiesznego? Lepiej wymyśl, jak wydostać nas z tych tarapatów. Chyba nie sądzisz, że wezmę winę na siebie?! - ze złością zapytał młodzian.
- Dobrze by było, ale domyśliłem się, że nie będziesz zadowolony. Jednak mając do wyboru podzielenie winy na dwóch, a osobiste oberwanie za tą kradzież,


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#52 2011-01-28 21:21:41

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

wybrałem pierwszą opcję - z przekąsem powiedział Birt spoglądając w stronę swojego kompana.
- Chyba oszalałeś! Nie mam zamiaru być twoim wspólnikiem! Co to w ogóle za doktryna, którą ukradłeś? To coś bardzo cennego? Mam nadzieję, że nic nam nie zrobi ta zgraja dziwaków - odpowiedział, rzucając swemu rozmówcy pogardliwe spojrzenie.
- Nie denerwuj się przyjacielu, mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. Doktryna jest bardzo cenną księgą, gdyby udało nam się ją sprzedać bylibyśmy ustawieni do końca życia, jednakże osoba, która chce mieć ją w swoim posiadaniu może spróbować nas stąd wyciągnąć. Informacje, które mogę jej przekazać, są bardzo cenne.Znam ten budynek jak własną kieszeń. Całe szczęście mnisi o tym nie wiedzą - roześmiał się Birt, kładąc się na łóżku.
- Ciekawe tylko kiedy... Sami nie uciekniemy, a obserwując twoją chęć do przyznania się, nie sądzę żeby uznali mnie za niewinnego - powiedział Gerdo, podchodząc do malutkiego okienka, przez które widać było gwieździste niebo.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#53 2011-01-28 21:22:04

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Tego wieczoru dalej już nie rozmawiali. Chłodne powietrze wpadające przez kraty w drzwiach skłoniło ich do szybkiego położenia się do łóżek. Gerdo nawet nie wiedział, kiedy usnął. Poranek przywitał ich lodowatym powiewem powietrza. Para wydobywająca się z ich ust wraz z każdym oddechem unosiła się w powietrzu. Gerdo nie mógł uwierzyć, że to nie był sen. Niestety każde kolejne uszczypnięcie nie przynosiło rezultatu. Usiadł na łóżku zakrywając twarz w dłoniach. Nie wiedział co ma robić, co ma myśleć, jak się zachowywać. Dyskusja z Birtem nie miała sensu. Musiał wymyślić jakiś sposób na ucieczkę. Może to, co mówił złodziejaszek było prawdą? Może rzeczywiście ktoś pomoże im w ucieczce. Pozostawało mu jedynie czekać.
W ciągu kilku dni mnisi odwiedzili ich tylko raz z zapytaniem o sprawcę kradzieży. Oznajmili, że złoczyńców nie zamierzają karmić, dlatego czeka ich śmierć z głodu lub przyznanie się do winy. Gerdo zastanawiał się, czy nie przyznać się do nie swojego przestępstwa, żołądek z czasem zaciskał mu się co raz bardziej. Czuł jak opadał z sił.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#54 2011-01-28 21:23:46

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

W noc, gdy postanowił wziąć na siebie winę, za przypisywany mu występek zdarzyło się coś, czego się nie spodziewał. Usłyszał jakieś ciche stukanie w ścianę. Dźwięk monotonnie się powtarzał przez minuty, kwadranse, godziny. Dziwiło go, że żaden ze strażników tego nie słyszał. Po jakimś czasie z muru, który dzielił ich od wolności wypadła cegła, potem następna, i kolejna. Gerdo mógł w dziurę wsadzić całą głowę, jednak wciąż była za mała, a żeby się przedostać. Podniecony Birt niemalże skakał z radości. Gdy otwór stał się na tyle duży mężczyźni niezwłocznie przecisnęli się przez niego wychodząc na zewnątrz. Wiał okropnie zimny wiatr, a patrząc w dół ujrzeli przed sobą przepaść. Nie mieli drogi ucieczki, zastanawiali się, kto i w jaki sposób się tu przedostał. Po chwili znali już odpowiedzi na te pytania. Do skarpy na przeogromnym gryfie podleciał zakapturzony człowiek. Oznajmił że przybył po nich na zlecenie swego pana. Ciche gwizdnięcie przywołało dwa następne stworzenia, które prawie że bezszelestnie wylądowały na skarpie.


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#55 2011-01-28 21:24:17

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Więźniowie nie czekając ani chwili dosiedli tych podniebnych bestii wzbijając się w powietrze. Nie mieli pojęcia jak się zachować. Przybysz gwizdnął jeszcze raz i wyznaczył drogę, w którą pośpiesznie się oddalili pod osłoną nocy.

koniec


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

#56 2011-01-28 21:33:38

 Włodi

Admin

status p3z3t@aqq.eu
25425249
Skąd: Ostrowiec Świętokrzystki
Zarejestrowany: 2011-01-17
Posty: 1308

Re: Opowiadanka.

Przedstawię unikalną książkę  z gry margonem , dostępną po wykonaniu questa.


Naznaczony od urodzenia


Skryba Finezjusz


Nad wioską zaległa noc. Światło księżyca oświetlało drogę, po której kroczył zakapturzony wędrowiec. Jego twarz ukryta była w półmroku, laska na której się wspierał oświetlała mu drogę dziwnym, magicznym strumieniem. Zbliżywszy się do jednego z domów zapukał do drzwi. Czynność powtórzył kilkukrotnie, aż te otworzyły się skrzypiąc przeraźliwie. Na twarzy gospodarza zarysowało się lekkie zdziwienie. Nie spodziewał się gościa o tej porze. Nie wiedział, czym spowodowana jest ta tajemnicza wizyta. Zaprosił mnicha do domu częstując strawą, jednak ten odmówił. Wyjawił mu przyczyny tego nocnego spotkania, które sprawiły że mieszkaniec wioski zamarł na chwilę. To nie mogła być prawda, to tylko zły sen, z którego chciał się obudzić. Wiedział, że jego syn od urodzenia posiadał dar, który niejednokrotnie zaskakiwał mieszkańców osady, jednak do głowy mu nie przyszło, że skrzętnie ukrywane umiejętności mógł dostrzec ktoś spoza Torneg. Jak się okazało Mauri od urodzenia był obserwowany i został wybrany do służby w zakonie mnichów.Zadaniem ojca było poinformowanie go o tej decyzji, która miała zmienić jego całe życie. Starzec wychodząc z chaty powiedział, że wróci tu za kilka dni, prosząc by chłopiec był gotowy do drogi... Siedem dni później zakapturzona postać ponownie zawitała do wioski prowadząc ze sobą dwa objuczone konie. Mauri wiedział, że nadszedł czas opuścić rodzinne domostwo. Ojciec zdążył mu wytłumaczyć powody rozstania, choć chłopiec nie był pewien do końca, czy dobrze wszystko zrozumiał. Nieznajomy nieco go przerażał, czuć było od niego dziwny chłód. Jego spojrzenie świdrowało duszę, przewiercało myśli na wskroś, paraliżowało ruchy. Ostatni uścisk zalanej łzami matki i chłopiec dosiadł przyprowadzonego konia. Nie miał wiele bagażu, kilka ubrań, trochę strawy na drogę i jego ukochane książki to wszystko, co zabrał ze sobą. Od dzieciństwa garnął się do nauki, jedna ze starszych kobiet z wioski w przeszłości wiele mu czytała. Zainspirowany opowieściami chłopiec pogłębiał swą wiedzę, opanował sztukę czytania i pisania, każdą wolną chwilę poświęcał na wertowanie kart ksiąg,które były niezrozumiałe dla jego rówieśników. Lecz to nie był jedyny jego dar, z czasem pojął, że potrafi więcej od zwykłych ludzi. Potrafił posługiwać się mocą. Rodzice tłumili w nim te umiejętności, zabronili pokazywać je innym. Twierdzili, że to sprowadzi na niego kłopoty. W tej chwili Mauri zrozumiał, że mieli rację. Wsiadając na konia chłopak rzucił ostatnie spojrzenie w stronę rodzimej zagrody. Łzy cisnęły mu się do oczu, jednak nie pozwolił emocjom wziąć górę. Zacisnął zęby i jechał w ślad za tajemniczym przybyszem.
Dni ciągnęły się przeraźliwie, każdy podobny był do poprzedniego. Początkowo Mauri próbował je liczyć wrzucając do skórzanego woreczka jeden kamyk każdego świtu, z czasem zaprzestał tej czynności, stracił rachubę. Domyślał się, że przebył już niewiarygodnie wielką drogę, a powrót do domu stał się nierealny. Z drugiej zaś strony miał wreszcie okazję na własne oczy zobaczyć wiele cudów, opisywanych w książkach. Stworzenia o zielonej skórze, posługujące się bronią jak ludzie, kobiety przemienione w ptaki, o wielkich skrzydłachz połyskującymi piórami, a także groźnie wyglądających szponach, którymi rozszarpywały swe ofiary. Niechybnie jedną z ofiar stałby się i on gdyby nie protekcja mnicha. Magicznymi zaklęciami bronił ich przed napaściami tych przedziwnych kreatur. Mauri zaczął doceniać potęgę magii, chciał nią władać równie dobrze jak mnich, próbował nawet nawiązać z nim rozmowę, jednak jego przewodnik był małomówny. Wciąż powtarzał, że wiedzę która jest mu przeznaczona posiądzie w miejscu, uznanym za cel ich wędrówki. Po przemierzeniu dolin usłanych kwiatami, kopalni zasiedlonych przez klan zielonych orków, gór pod władaniem złowrogich harpii oraz jaskiń zasiedlonych przez potężne olbrzymy, wkroczyli do krainy śniegu. Dech w piersiach zapierał widok, jaki ukazał się oczom Mauriego. Szczyty lodowych gór skrytych w chmurach, drzewa pokryte białym puchem, a także doliny kąpiące się w promieniach słońca to widok, którego wyobraźnia chłopca nie była w stanie pojąć. Niezmącony spokój koił zmęczenie, jakim obarczona była wielodniowa wędrówka.Jedynie wiatr cicho pogrywał na gałęziach drzew, zrzucając z nich delikatne płatki śniegu, które bezszelestnie opadały na ziemię, przytłoczoną grubą warstwą białego całunu. Kraina wyglądała na niezasiedloną, niedostępną, spokojną a zarazem groźną. Nie do pomyślenia było, by ktokolwiek mógł tu żyć w tak srogich warunkach. A jednak szlaki nie wyglądały na zaniedbane, co więcej ślady stóp odbite w śniegu sprawiały wrażenie całkiem świeżych. Stanowiło to dla chłopca zagadkę, która wyjaśniła się wkrótce, gdy wraz ze swym przewodnikiem stanęli przed mostem. Gęsta mgła zasnuwająca to miejsce nie pozwalała dostrzec, co się za nim znajduje.
Z każdym kolejnym krokiem chłopiec dostrzegał coś wyłaniającego się z gęstego powietrza. Jego oczom ukazały się rysy potężnej budowli. Mauri stanął przed wrotami świątyni andarum, które na znak mnicha otworzyły się z cichym zgrzytem. Chłopak nigdy nie był w tak wielkiej budowli. Sala główna wyglądała na pomieszczenie służące do zgromadzeń, znajdowała się tam duża ilość krzeseł i coś na pokrój tronu stojącego na przeciwko nich.Nie miał wiele czasu by się przyjrzeć dokładnie, gdyż starzec skierował go do kolejnej komnaty. Oszołomiony przepychem chłopiec chłonął widok pięknych pomieszczeń, aż w końcu wkroczył do magazynu. Ogrom skrzyń i ludzi tam pracujących bardzo go zaskoczył. Nie miał pojęcia gdzie się znajduje, jednak był pełen podziwu dla świetnej organizacji tego miejsca. Magazynierzy kłaniali się jego opiekunowi, wyglądało na to, że jest kimś ważnym. Po chwili mnich skierował go do kolejnych drzwi, zaczęli schodzić do podziemia. Mauri nie wiedział, czego się spodziewać, jednak po przekroczeniu progu jego serce zabiło mocniej. Przed nim znajdowały się olbrzymie regały z prawdopodobnie ręcznie rzeźbionymi zdobieniami, na półkach spokojnie stały sobie książki w ilościach, jakich nigdy do tej pory chłopiec nie widział. Obszerne tomiska, oraz niewielkie rękopisy, w skórzanych oprawach, złoto zdobionych tytułach. Zwoje zapisanych pergaminów, woluminy czekające aż znajdą się w ludzkich rękach, by móc zaprezentować się w całej okazałości. W powietrzu czuć było ich zapach,jedynym rodzajem światła były zapalone świece i lampy naftowe stojące na stolikach, przy których inni mnisi podobni do jego opiekuna wertowali zaciekle stare księgi, inni chyba je przepisywali bądź tłumaczyli. Chłopcu trudno było odgadnąć, czym się dokładnie zajmują, jednak z całego serca chciał się dowiedzieć, co to za miejsce, dlaczego go tu przyprowadzono i jakie są zamiary względem niego tego uczonego zgromadzenia. Przemierzając korytarze obszernej biblioteki dotarli do jej centralnego miejsca, w którym znajdowało się olbrzymie biurko wraz z wielkim fotelem, na którym spoczywał mnich zupełnie odmiennie ubrany od pozostałych. Na głowie miał szeroki kapelusz, jego szaty mieniły się tajemniczym fioletowym blaskiem a w ręku dzierżył drewnianą laskę zakończoną na szczycie turkusową kulą, która intrygująco pobłyskiwała. Chłopiec domyślił się, że człowiek ten jest opatem świątyni, dlatego ukłonił mu się nisko witając się z mnichem. Chwilę milczenia przerwał jego dostojny głos, który z wielkim spokojem wyjaśnił Mauriemu przyczyny sprowadzenia go do klasztoru.Podekscytowany młodzian wysłuchał przemowy opata, jednak nie wszystkie jej elementy go radowały. Z dniem dzisiejszym miał zostać włączony do szeregów zakonu, studiować księgi, uczyć się magii, której dar otrzymał podczas narodzin i choć szczerze tego pragnął, zostało to okupione smutną przysięgą. Otóż od dnia dzisiejszego nie wolno mu było opuszczać murów świątyni, co oznaczało że więcej już nie zobaczy swych bliskich. Zakon miał stać się jego domem, nauka miłością, praca dniem powszednim, a magia ukojeniem zranionej duszy. Po rozmowie z Selderem chłopca zaprowadzono do jego komnaty, stało w niej niewielkie łóżko, obok którego znajdował się stolik z lampą. O jedną ze ścian oparty był niewielki regał, na którym leżały przybory piśmiennicze, atrament, pióro, pergamin. Do tego kilka podręczników. Niewielkie okienko wychodziło na zachód. Zmierzchało już, Mauri zabrał się ochoczo do strawy jaką przynieśli mu mnisi. Spojrzał przez okno na zachodzące słońce, choć niewiele dało się dostrzec przez zamieć, którą rozpętał wiatr. Choć wiedział, że życie jakie będzie od tej pory prowadziłjest prawdopodobnie spełnieniem jego marzeń, kładąc się na łóżku uronił łzę za rodzinnymi stronami,polami porośniętymi złotymi kłosami zbóż, ciepłymi promieniami słońca i rodziną, która była dla niego najważniejszą rzeczą na świecie. Sen długo nie nadchodził, Mauri zastanawiał się nad tym co go czeka, czy podoła stawianym mu wymaganiom przez mnichów, czy nie zawiedzie pokładanych w nim nadziei. W głębi serca postanowił powrócić w rodzinne strony tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Nie zdawał sobie sprawy, że będzie to trudniejsze niż się spodziewał.


koniec


................................................................................................................
-Alkohol jest dla tchórzów, którzy nie umieją poradzić sobie z codziennością.
-Dolej mi !

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
https://www.ehotelsreviews.com/ Hotels Ukraine